Ciąg dalszy recenzji Antychrysta by Cedro

Drugim ważnym atrybutem niezgodności pomiędzy mężczyzną i kobietą, który zostaje podkreślony jest ich osadzenie w rzeczywistości. Mężczyzna to pewny siebie i swojej wartości samiec, który w życiu nie kieruje się relatywizmem i autorefleksją pozwalającą na wątpienie w trafność własnych sądów. Kobieta natomiast to istota permanentnie podrzędna. Ona pozwala sobą kierować, jest zależna i mimo posiadanych sądów nie broni ich w momencie, gdy sytuacja być może tego wymaga, a jedynie dostosowuje się do wymogów społeczeństwa. W tym konkretnym ujęciu wymogów, jakie stawiają przed nią mężczyźni. Jest zalękniona, niepewna siebie, bezradna i skupiona na swoim własnym przeżyciu… Wręcz egoistycznie, jeżeli zastanowić się nad faktem, że to Willem całkowicie poświęca swoją uwagę żonie, ona jego natomiast traktuje z wyraźnym dystansem, niczym pana, co w pewnym sensie tłumaczy jej całkowity brak zainteresowania jego przeżyciami i tym, jak odnajduje się w zaistniałej sytuacji. Jako osoba słabsza nie ma przecież możliwości stania się równorzędną partnerką dla swojego męża, a zatem naturalne jest, że to on opiekuje się nią, a nie ona nim.

W pierwszym rozdziale na pierwszy plan, jak już napisałem, wysuwa się melodramatyczność zdarzeń. Von Trier najcięższe działa w swoim (pozornie?) antykobiecym i wybitnie antyfeministycznym filmie wysunie w jego dalszych partiach. Na razie widzowie bardziej skupiają się na rozpaczy i bezradności głównej bohaterki, zaangażowani emocjonalnie w jej stratę. Dopiero przeniesienie akcji do wspomnianego wcześniej Edenu doprowadzi do eskalacji najważniejszych dla Antychrysta tematów: natura, zło, człowiek, mężczyzna, kobieta, Szatan.

Mężczyzna, chcąc zmusić kobietę do akceptacji swoich lęków, sprowadza ją do Edenu. Kilka początkowych sekund to ukłon w stronę czołówki Kubrickowego „Lśnienia”. Następnie jesteśmy świadkami ich wędrówki przez las. Już sama ta scena jest bardzo symboliczna. Oboje kroczą dziką ścieżką wśród drzew, konfrontując miejsca, które Charlotte pamięta ze swoich wizji podczas hipnozy z rzeczywistością. Las przedstawiony jest jaki potężny, wieczny żywy monument. Coś jak żywa katedra z filmu Bagińskiego. Nieprzypadkowo zresztą później, Charlotte nazwie naturą kościołem Szatana. Pierwsza ważna scena to ta, w której błąkający się samotnie po lesie Willem jest świadkiem nieudanych narodzin małego sarniątka. Bardzo dosadna i naturalistyczna scena, która podobnie jak ta z prologu przetwarza ten sam motyw: ciągłość i współzależność, dwóch przeciwstawnych biegunów: życia i śmierci. Schronienie przed tym światem zdaje się dawać dom na dziko zarośniętej roślinnością polanie. Kiedy jednak mężczyzna zasypia u boku swojej żony domek zostaje „zaatakowany” gradem żołędzi. Kobieta, która pamięta takie ulewy z poprzedniego lata nie wydaje się tym zaniepokojona. Na mężczyźnie robi to jednak bardzo niepokojące wrażenia. Zwłaszcza, że natura zdaje się naprawdę podejmować próby wtargnięcia do ich siedliska.

Ciąg dalszy filmu von Triera to dwa splatające się główne wątki: wątek psychoterapii i coraz mocniej akcentowany wątek satanistyczny. Pierwszym sygnałem obecności Szatana w świecie przedstawionym jest natura. Pojawia się ona już w trakcie prologu, jako śnieg spływający z nieba na ziemię, zimne powietrze i promienie słońca. Wtedy sprowadza śmierć i zagładę. W Edenie bohaterowie są ze wszystkich stron otoczeni naturą. Od zewnątrz i jak się ma wkrótce okazać również od środka.

Istotną kwestią łączącą świat zła i świat ludzi okazuje się z jednej strony terapia i rozmowy z Charlottą (jako proces wiwisekcji osobowości i natury człowieka), z drugiej, wraz z biegiem akcji rosnąca do rangi symbolu, jej pisana rok wcześniej praca dyplomowa na temat procesów czarownic. Kobieta przyznaje, że zarzuciła temat pracy. Nie potrafiła go skończyć, bowiem za bardzo utożsamiała się z wizją grzesznej kobiecości, jaką w swoich paranaukowych tekstach promowali inkwizytorzy. Willem zarzuca żonie, że jej praca miała być krytyczna w stosunku do tamtych praktyk, a ona tymczasem zaakceptowała inkwizycyjną wizję kobiety jako narzędzia diabła. Charlotta twierdzi jednak, że ciało kobiety jako rządzone przez naturę, sprawia, że jest ona jedynie bezwolnym narzędziem, skazani na podporządkowanie się swoim popędom i wyłaniającej się z przyrody istocie rzeczywistości. A rzeczywistość, jak zdaje się potwierdzać otaczający ich las, jest chaosem.

W Antychryście powraca, niczym wyrzut sumienia dla głównego bohatera, motyw narodzin. Willlem dwa razy staje się świadkiem nieudanej próby przyjścia na świat: najpierw sarny, a potem lisa. Można to z jednej strony zinterpretować właśnie jako tę bestialską, chorą wizję rzeczywistości, w której akt narodzin przechodzi w akt śmierci; z drugiej jako konsekwencje ingerencji męskiej w kobiecy świat. Mężczyzna jest w takim układzie inwazyjnym agresorem, który samą swoją obecnością przynosi śmierć i zagładę, wypacza naturalny porządek i przynosi chaos. Mimo ogólnej opinii krytyków o mizoginizmie filmu von Triera, może budzić wątpliwości tak jednoznaczna ocena jego ostatniego, obfitującego symbolami i ukrytymi treściami filmu. W ostatecznym rozwiązaniu fabularnym mężczyzna wydaje się być ofiarą kobiety. Ale staje się ją dopiero po całej serii zabiegów, które z jego perspektywy mają charakter terapeutyczny, natomiast dla jego żony przynoszą cierpienie i zagładę. Willem jest niebezpieczny nie tylko dlatego, że jego decyzje okazują się błędne, a on sam nie rozumie natury dziejących się i otaczających go rzeczy. Jest niebezpieczny, bo jako mężczyzna unika konsekwencji swoich pomyłek.

Jeżeli na fabułę nałożyć siatkę religijnej interpretacji, to analogie do Biblii będą niezwykle widoczne. Willem jako mężczyzna, sprowadza swoją kobietę (Charlotte) do mitycznego Edenu. Charlotte jako podporządkowana mu, bo stworzona na jego obraz, mimo wyraźnej niechęci ulega. Jej awersja do miejsca może wyjaśniać fakt, że jako główna antagonistka Boga w Genesis została wydalona z raju. Eden jest więc symbolem miejsca nad którym nie sposób za panować, jest to królestwo potężniejszych od niej sił, którym ona może jedynie ulec. Tak jak Ewa uległa diabłu, tak Charlotte’a ulega złu, a raczej naturze.

W finale poznajemy fakty, które rzucają światło na chorobę kobiety. Dowiadujemy się nie tylko tego, że rok temu znęcała się nad swoim dzieckiem, ale również to, że podczas katastrofy na początku mogła jej przeszkodzić. Charlotte, kochając się z mężem, widziała jak jej syn podchodzi do okna, mimo to – nie uratowała dziecka. Czy do zniewolona przez swoją naturę i całkiem podporządkowana seksualności, czy też uwalniając ukryte w sobie Zło. Jej depresja związana była z wyparciem tych zdarzeń, co nie pozwalając jej normalnie funkcjonować, ratowało jednak przed szaleństwem wynikającym z niedającej się zaakceptować prawdy. Wraz z jej poznaniem następuje eskalacja furii. Cała seria brutalnych zabiegów jakim poddaje Willema i samą siebie jako finał zwieńczający nadejście antychrysta (Kobieta? Człowiek? Prawda? Natura?) tworzy niby swoisty kontrast do nieco nostalgicznej, subtelnej reszty filmu. W rzeczywistości jedynie przenosi agresję jaka pojawiała się wcześniej, matki wobec syna, męża wobec żony, bardziej zakamuflowaną na arenę materialną. Czy sceny miażdżenia genitaliów, wycinania łechtaczki i przebijania nogi są naprawdę bardziej szokujące od tych, jakie widzowie kin mieli szanse oglądać w poprzednich latach. Trier nie idzie dalej w eskalacji brutalności niż zrobiła to wcześniej kultura popularna. Siła jego produkcji tkwi gdzie indziej. W bezkompromisowości i swoistym uznaniu satanistycznej wizji świata jako miejsca w którym rządzi chaos nie ład, a jedyne co pozwala przetrwać to bezpieczna iluzja i kłamstwa.

Na zaprzeczenie tezy o antykobiecym charakterze filmu można podać fakt, że kobieta jest prezentowana bardziej jako kontrukcja, którego twórcą są mężczyźni. Czy to aktualizując analogie biblijne, społeczne (wizja kobiecości w oczach inkwizycji) czy psychologiczne (relacje pary głównych bohaterów). A zatem nawet jeżeli kobieta jest antychrystem, to mężczyźna – jako jej stwórca jest Szatanem.

Trier manipuluje, ale manipuluje znacznie mniej niż w swoich poprzednich filmach. W przypadku Antychrysta chodzi bardziej o manifest i traktat o złu niż o same wywarcie wrażenia na widzach, a wielość możliwych interpretacji sprawia, że analogię do twórczości Tarkowskiego są w pełni umotywowane i sytuują film Triera gdzieś na granicy ambitnej popkultury i filozofii.