Frontiere(s)

Wyobaźcie sobie taką sytuację: W waszym państwie do władzy dochodzi skrajna prawica. Wywołane tym zamieszki są brutalnie tłumione przez policję. Jedynym wyjściem wydaje się ucieczka daleko, daleko gdzieś… (W tym konkretnym przypadku do liberalnej Holandii). Niestety po drodze, w trakcie desperackiej ucieczki, nie wszystko układa się zgodnie z planem. Właściwie znaczna większość rzeczy układa się w zgoła przeciwnym kierunku.

Główni bohaterowie (5-ciu rebeliantów) trafiają do wybudowanego na odludziu, obskórnego motelu. Szybko okazuje się, że było to najgorsze z możliwych wyjść w ich – i tak już trudnej i ekstremalnej – sytuacji. Na miejscu po początkowym „gorącym” przyjęciu zostają zniewoleni przez rodzinę faszyzujących psychopatów-kanibali.

(wiem jak to brzmi, ale niestety takie są fakty. Powiem tylko, że w realizacji te absurdy fabularne prawie nie przeszkadzają. Akcja biegnie do przodu z taką predkością, a poziom adrenaliny podskakuje tak często, że po prostu nie ma czasu w trakcie projekcji zastanawiać się nad fabularnymi niedociągnięciami).

A zatem trafiają do rzeźni należącej do sadystycznej familii neofaszystów… Potem jest tylko mocniej, krwawiej i patologiczniej.

Film nie wiele się różni od schemtatów znanych z takich tytułów jak Teksańska masakra… czy Wzgórza mają oczy. Ci którzy spodziewają się nowatorskiego obrazu, który dzięki europejskim korzeniom miałby dodać świeżości do wyeksploatowanych już motywów, mogą poczuć się rozczarowani. Ani schematy fabularne, ani bohaterowie, ani sposób prezentowania historii nie odbiegają szczególnie od tego, co dobrze znamy i widzieliśmy już wiele razy. Można więc się przyczepić do niekompatybilności powszechnych wśród krytyków pochwał dla Frontiere(s) (choć w ostatnim Filmie właściwie go zjechano) z zwyczajnym odpryskiem Teksańskiej masakry, Piły czy Hostelu… z jakim mamy de facto do czynienia Warto jednak zwrócić uwagę, że poza tym krępującym faktem Frontiere(s) jest bardzo dobrze zrealizowany. Świetne zdjęcia, genialna scenografia i napięcie, budowane w taki sposób, w jaki można sobie tylko wymarzyć, powodują, że w obraz patrzymy się jak zahipnotyzowani. I właśnie, śmiem twierdzić, że to nie reklamowany ogrom brutalności jest tak przyciagający, ale doopracowana formalna strona filmu. Dzięki niej przez cały czas mamy wrażenie, że obcujemy z dziełem wysokiej klasy.

Film reklamowany jest jako wyznaczający nowe standardy w epatowaniu brutalnością, ale mimo dosyć plastycznego odzwierciedlania aktów przemocy, Fronterie(s) nie idzie dalej niż produkcje prezentowane pod metką Piły czy Hostelu. Nie jest to oczywiście subtelny horror psychologiczny, ale zwykła obrzydliwa jatka, jednak scen tortur przekraczających możliwości przeciętnego człowieka też nie uświadczymy. Chociaż to oczywiscie zależy od indywidualnego progu wrażliwości.

Nie chciałbym wyjść na degenerata, któremu to przeszkadza. Tak jest lepiej! Tylko po prostu po zapowiedziach i recenzjach fanów horrorów byłem przygotowany na zaabsorbowanie znacznie większej ilości mięsa, krwi i ich interakcji z wymyślnymi narzędziami tortur. Ostatecznie jednak okresliłbym to jako plus filmu, ktory dzięki umiejętnie kreowanym bohaterom negatywnym i intensywnym dawkom podnoszącym napięcie nie musi opierać grozy jedynie na efektach gore.

Analogia budowana pomiędzy otworającymi film zdarzeniami w Paryżu i tymi, jakie rozgrywają się w głównej cześci filmu jest niezwykle prosta. W świecie bohaterów Fronterie(s) nie ma bezpiecznych przestrzeni. wiat ogarnął chaos, a granica między dobrem i złem już nieistnieje, bo zawsze za rogiem może czaić się zło jeszcze większe, jeszcze bardziej przerażające. W politycznym kontekście przesłanie to jednak wypada dość banalnie, dlatego skandaliczny film Xaviera Gensa to bardzo dobrze zrealizowany horror, ale nic ponad to. Daleko mu do nawybitniejszych przedstawicieli współczesnego horroru, co jednak nie zmienia faktu, że wart jest obejrzenia, bo to kawałek pożądnie zrealizowanego kina.

Frontiere(s); Francja, Szwajcaria; 2007; scen. i reż. Xavier Gens; obsada: Karina Testa, Aurelien Wiik, Patrick Ligardes, David Saracino.