Temat nawiedzenia Ziemi przez obcych został przeze mnie już ostatnio poruszony przy okazji wpisu o książce Morta Castle. Wcześniej także przewijał się na tym blogu w postaci recenzji filmów Oni i Inwazji łowców ciał.

Film, który chciałbym dzisiaj opisać jest remake’m tego ostatniego.

INWAZJA

Akcję przeniesiono z sennego, amerykańskiego miasteczka: Santa Mara do stolicy U.S.A, a głównymi bohaterami uczyniono przedstawicieli dobrze sytuowanych przedstawicieli uprzywilowanej klasy inteligentów. Mamy więc główną bohaterkę filmu (Nicole Kidman) panią psychiatrę Carol i partnerującego jej, przystojnego lekarza, Bena (w tej roli Daniel Graig). Fabuła zarysowywuje się dosyć schematycznie i prosto. Po rozbiciu się w okolicy wahadłowca do ciał niczego nieświadomych ludzi przedostaje się tajemniczy wirus, który w trakcie snu przemienia ich w pozbawione wszelkich emocji i uczuć wyższych zuniformizowane przedstawicieli obcej rasy. Ponieważ jednak poza tym elementem osobniki nie wyrożniają się ze społeczeństwa zdają się niewidoczni przez co jeszcze bardziej niebezpieczni.

Niebawem do gabinetu Carol trafia kobieta, twierdząca, że jej mąż ostatnio uległ zupełnej zmianie. Przestał być człowiekiem, którego znała, a stał się zupełnie obcy. Jako przykład opisuje scenę zabicia przez niego ich małego psa w trakcie której jej ukochany nie tylko zamanifestował bezmyślną, nietypową dla niego agresję, ale też nie wykazywał najmniejszych emocji. Carol oczywiście odczytuje jej zwierzenia jako urojenia i przepisuje dodatkowe leki uapokajające. Od tego momentu jednak w jej głowie zaczyna rodzić się obsesja na temat inwazji jakiejś obcej siły na Ziemię.

Sytuacja wydaje się podobna jak w powieści Morta Castle, tyle tylko, że w tamtym przypadku bohaterka nie dysponowała żadnymi dowodami, a swoje wątpliwości opierała jedynie na własnej intuicji. Carol jest w o tyle lepszej sytuacji, że sama rzeczywistość bardzo szybko zaczyna jej tych dowodów dostarczać.

W dalszym opisie będą same spoilery, więc jeżeli ktoś chce mieć niespodziankę podczas ewentualnego oglądania Inwazji, to przepraszam. Z drugiej jednak strony historia opowiedziana jest niezwykle stereotypowo i żadnych zaskakujących zwrotów akcji w niej nie odnajdziemy.

A zatem Carol odwozi swojego synka Olivera do ojca chłopca. Podczas pożegnania pojawia się w niej dziwny niepokój na temat kondycji i zdrowia byłego męża. Jest odmieniony. Carol nie jest jednak jedną ze swoich niezrównoważonych pacjentem, więc ignoruje niepokój i udaje się razem z Benem na wystawne przyjęcie, na którym poznaje elokwentnego rosyjskiego ambasadora. To właśnie podczas rozmowy z politykiem pada – wypowiedziane po raz pierwszy – nieco łopatologiczne przesłanie filmu. Nasza cywilizacja jest cywilizacją barbarzyńców. A wszelkie wyższe wartości są jedynie umowami, które nie mówią nic o naszym gatunku, bowiem jego istotą jest okrutna niedoskonałość.

Następnego dnia bohaterowie są świadkiem przemiany ambasadora, jaka dokonuje się w wyniku wirusowych reakcji. To doświadczenie przekonuje Carol, że jej synowi może grozić niebezpieczeństwo. Udaje się do swojego eks po to jednak, aby zostać również przez niego zarażona. Od tej chwili Carol musi toczyć walkę nie tylko z Obcymi, ale też własnym ciałem. Jeżeli zaśnie wirus przemieni ją w jedną z zakażonych, pozbawionych uczuć kosmitów. Tymczasem Ben przy pomocy swoich przyjaciół próbuje skonstruować antidotum. Carol nastomiast przedostaje się do części miasta w której władzę przejeli Obcy po to, aby odnaleźć zagrożonego – bo odpornego na wirus – Olivera.

Po ciągu spektakularnych ucieczek i ogranych motywów wszystko kończy się happy endem. Nieco dziwnym, bo w zamierzeniu miała to być pesymistyczna przepowiednia dla naszej cywilizacji, ale wraz z cukierkową końcówką ostatnie słowa wypowiadane przez Carol o tym, że o człowieczeństwie świadczą wojny i zamieszki na świecie wypada to po prostu karykaturalnie.

Inwazja nie doczekała się dobrych recenzji i w zasadzie trudno się temu dziwić, bowiem jest to kolejny remake, który od dobrego pierwowzoru odróżnia podrasowanie efektami specjalnymi i banalizacją przesłania.