Za chwilę położycie się na podłodze i umrzecie ze śmiechu.

Ale pieprzyć to.

Tak! To jest film o zmutowanych krowach ludojadach!

Zrobiony zupełnie na serio.

I jest zajebisty!

Izolacja

Akcja formułuje się następująco:

Na odludnej, irlandzkiej farmie prowadzone są genetyczne eksperymenty na krowach. Mają one za zadanie podniejść poziom ich płodności. Właściciel farmy godzi się na to ze względów finansowych, chcąc ratować podupadły biznes. Nie zna szczegółów tych eksperymentów. Wdaje się natomiast w romans z miłą dla oka panią weterynarz.

Wkrótce okazuje się, że jego decyzja będzie miała iście apokaliptyczne konsekwencje.

Deszczową nocą, w wyjętej żywcem z gotyckich romansów aurze, na świat przychodzi niezwykle agresywny… cielak. Jego zachowanie wymusza uśmiercenie zwierzęcia. Sekcja zwłok ujawnia prawdę. W jego ciele znajduje się sześć zmutowanych „płodów”. Pierwotnie wydają się martwe. Dzielna pani weterynarz nakazuje farmerowi, aby ten odseparował resztę stada, a sama jedzie do swojego szefa, autora projektu „naukowego”. W czasie jej nieobecności sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Zmutowane stworzenia okazują się wcale nie tak martwe, jak wydawały się na początku i rozpoczynają swoistą inwazję, której ofiarami padają tradycyjne krowy i pozostali mieszkańcy farmy.

Tak! I najbardziej w tym filmie niesamowite jest to, że on jest naprawdę dobry. Przez cały czas projekcji czekałem na jakiś znak od jego twórców, że to tylko taka zabawa, pastisz, że oni doskonale wiedzą, że pomysł jest idiotyczny; albo na jakiekolwiek potknięcie pozwalające na wybuch ironicznego śmiechu.

Nic.

Film zrealizowany jest śmiertelnie poważnie, tak jakby straszenie widzów krowami było najgenialniejszym pomysłem od czasów „wymyślenia” Draculi przez Stockera.

To jeszcze nic. Najbardziej fascynujące w tym filmie jest to, że oni tymi krowami naprawdę straszą.

W Izolacji wykorzystywane są dwa horrorowe koncepty: animal atack i monster movie. Bardzo klasycznie zrealizowane. Elegancko oddające cesarzowi co cesarskie. Z tą istotną różnicą, (która stanowi o wyjatkowości filmu) że zamiast biegających po nowoczesnych stacjach badawczych bohaterów, mamy grupę przypadkowych ludzi przemieżające brudne tereny irlandzkiej farmy, a zamiast okrutnych krwiożerczych rekinów, pytonów, krokodyli czy obcych są te no… krowy.

Oczywiście to nie fabuła, a nawet bohaterowie (chociaż zupełnie oryginalni i nietypowi dla horroru) stanowią o sile oddziaływania tego obrazu, ale naturalizm. Bowiem gdyby szukać inspiracji w kulturze dla twórców Izolacji byłby to niewątpliwie Germinal. Detaliczne odzwierciedlenie pracy na podupadającej farmie z wszystkimi jej cieniami jest głównym motorem trzymającym w napięciu. I nie pytajcie o szczegóły. Nawet Frontiere(s) nie wzbudził we mnie takiego niesmaku, jak szczegóły anatomiczne zwierząt w omawianym właśnie przeze mnie tytule. Reżyser wydaje się świadomie igrać z, przyzwyczajonym do estetycznie zapakowanego jedzenia w supermarketach, widzem, pokazując mu to o czym mieszkańcy wielkich miast z takim uprorem starają się zapomnieć.

Na osobny akapit z pewnością zasłużył sobie autor zdjęć, Robbie Ryan. To one, plus genialna scenografia, są głównym nośnikiem grozy w filmie. Sceny w bajorze z błota nie zapomnę chyba na długo.

Nie chcę Wam wmawiać, że jest to dzieło genialne. Bo w ostatecznym podsumowaniu trzeba powiedzieć, że jest to po prostu dobry, bo nie stereotypowy, pogrywający sobie z przyzwyczajeniami widza, horror. Nie tyle przerażający, co obrzydliwy i intrygujący. I chociaż nie jestem fanem produkcji epatujących ohydą, to w tym konkretnym przypadku jest to w pełni umotywawana ohyda.

Nie wpisałbym go też na moją listę ulubionych horrorów, chociaż – co na pewno widać w mojej recenzji – polubiłem go bardzo. W każdym razie jeżeli kiedyś zawitacie w wypożyczalni filmów i przyjdzie Wam ochota na niekonwencjonalny, trochę odjechany, ale dobry horror, to sięgajcie po Izolacje bez zastanowienia.

Polecam bardzo.