Jeżeli poczytać komentarze na forach w wątkach poświęcanych filmowi Krull, można odnieść wrażenie, że był to jeden z najlepszych, a przynajmniej najbardziej zapadających w pamięci filmów, jakie obejrzeliśmy w dzieciństwie. Potem przez resztę życia próbowaliśmy za wszelką cenę poznać jego tytuł i obejrzeć jeszcze raz. Nie bez sentymentu, a właściwie z dużą dozą sentymentu. W przeciwnym razie przyjemność z powtórnego oglądania Krulla będzie raczej wątpliwa. Ja ten sztandarowy przykład kinowego kiczu w stylu lat 80′ zapamiętałem głównie jako jeden z najbardziej przerażających filmów fantastycznych, jakie wówczas oglądałem. I słusznie, bo potencjał Krulla jako dark fantasy jest bez wątpienia najlepszym elementem tego filmu. Potem jest długo, długo nic i… napisy końcowe.

Krull na Wikipedii określany jest mianem heroic fantasy. Być może takie przyporządkowanie filmu do tradycji gatunku jest w stanie oszczędzić potencjalnym widzom wielu rozczarowań. Moim zdaniem jednak odwraca uwagę od tego, co w filmie najlepsze, jednocześnie uwypuklając to co najgorsze: nijakość bohaterów, prościutką fabułę, banalny morał i miałką konwencjonalność. Jeżeli jednak spojrzeć na film z 1982 roku nie jako na kiepskie heroic fantasy, ale jako na przymiarkę do porządnego dark fantasy, okaże się, że Krull ma do zaoferowania o wiele więcej.

Film rozpoczyna się jak rasowe s-f. Oto z przestrzeni kosmicznej wyłania się przeogromny statek (wygląda to dość spektakularnie) o kształcie szpiczastej… hm… (to zabrzmi dość głupio) skamieliny. Taka skalna wariacja na temat średniowiecznych katedr, albo ich neogotyckich wersji. Monumetnalny statek ląduje na ziemiopodobnej planecie. Otwiera się ogromna brama i na koniach wyjeżdża w świat armia bardzo złego czarnego charakteru. To tyle s-f.

Potem widz zostaje zmuszony do obejrzenia kilku scen, rozgrywających się w śmiesznie konwencjonalnym zamku. Intryga zawiązuje się następująco: Księżniczka o pradawnym imieniu Lyssa (Nikt poza narratorem nie wie, co jest pradawnego w tym imieniu) przekonuje swojego ojca, aby ten w obliczu zagrożenia, pojednał się ze swoim wrogiem. Symbolem pojednania ma być małżeństwo Lyssy z wrogim (dotychczas) księciem. Król trochę się opiera: Dobry wojownik nie jest dobrym mężem – mówi, ale księżniczce już się oczy śmieją do ożenku. Uroczystości weselne przerywa najazd kosmitów, masowy mord z którego żywy pozostaje jedynie pan młody, książę Colwyn, oraz uprowadzona do magicznej fortecy – Lyssa.

Mniej więcej w tym samym czasie zostaje nam przedstawiony powód uprowadzenia księżniczki. Z postacią młodej kobiety związana jest przepowiednia, która głosi, że będzie ona panować na planecie Krull oraz że jej syn będzie władcą całej galaktyki. Przepowiednie tę próbuje wykorzystać władca tajemniczego zamku – mroczna i bardzo niebezpieczna Bestia. Proponuje księżniczce małżeństwo. Lyssa jednak odmawia. Zostaje więc uwięziona w dziwacznie psychodelicznej, przypominającej żywy organizm, twierdzy i przez resztę filmu biega zdezorientowana po jej korytarzach. Trudno zaprzeczyć, że księżniczka Lyssa jest najciekawszą postacią w filmie. Na pierwszy rzut oka nie wychodzi poza stereotyp „damy w opałach” z przygodowych historii dla chłopców. Jednak jak na stereotypową „damę w opałach” Lyssa ujawnia zbyt wiele autonomii. Już początkowa scena, kiedy przekonuje swojego ojca do politycznego małżeństwa, stawia ją w dziwnym świetle. Raz że jest wyjątkowo dojrzała politycznie (W przeciwieństwie do ojca – króla). Dwa, że jest niezależna: To ona wybiera sobie męża, ona decyduje o małżeństwie. Robi to zresztą w bardzo ciekawy sposób. Niby powołuje się na dobro kraju, a jednak ciężko jest w to uwierzyć. Sytuacja wyglada tak, jakby księżniczka po prostu chciała wyjść za Colwyna i wykorzystała jedynie zbliżającą się wojnę, aby do tego małżeństwa doprowadzić. To znowu komplikuje jej wizerunek jako niewinnej, dobrej i prostoduszczej księżniczki z magicznej krainy, czyniąc z niej aktywną i świadomą swoich seksualnych pragnień kobietę. Scena, w której Lyssa uwodzi chłopięcego Colwyna, rzuca nieco światła na jej przypuszczalnie prawdziwe motywacje. Zwłaszcza w kontekście słów księcia, który przyznaje, że Lyssa po ślubie nie może oczekiwać od niego stałości, bowiem spragniony awanturniczych przygód zamierza kontynuować swój żywot niezależnego wojownika. Lyssa nie wydaje się tym faktem w żaden sposób zawiedziona tak jakby na to własnie liczyła. Jej autonomia oraz wymykanie się stereotypom czynią z niej jedyną w miarę wiarygodną postać wśród pozostałych bohaterów. Różnica ta jest tym bardziej widoczna, im bardziej zdajemy sobie sprawę z konwencjonalności całej opowieści. Pomimo licznych mrocznych wątków, przewijających się przez cały film, i tak ostatecznie dominuje maniera bezpretensjonalnej przygody w fantastycznym świecie. Postać Lyssy zdaje się nie do końca mieścić w prostych ramach chłopięcej heroic fantasy. Lyssa jest nie tylko damą, którą należy uratować z rąk oprawcy, ani nawet obiektem adoracji głównego pozytywnego bohatera i jego antagonisty, ale też autonomiczną i pełnoprawną bohaterką, decydującą o sobie i wiedzącą, czego chce. Co prawda można się zastanowić nad faktem, że Lyssa chce dokładnie tego, czego się od niej oczekuje w ramach konwencji, a zatem nie ulec Bestii i dać się uratować księciu. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet jej wszechpotężny oprawca, jawiący się jako materializacja Czystego Zła, musi wchodzić z nią w pertraktacje i traktować jako partnerkę do dyskusji.

KRULL jako dark fantasy

Jak napisałem na początku, największym potencjałem Krulla jest jego mroczny, horrorowo-baśniowy klimat. Tym samy świat Krulla z jednej strony jest pełen urokliwych zagajników i pięknych zielonych łąk, z drugiej natomiast mamy posępne bagniska, wielką jaskinię z okrutną, wielką pajęczycą, żywcem wyjętą z Władcy Pierścieni oraz upiorny zamek Bestii. Przez cały czas trzeba pamiętać, że nie piszę o dobrym kinie! Scena na bagnach w dzieciństwie dość mocno zryła mi beret. Nie tylko scenografia tamtego miejsca, która przywodzi na myśl Bagna Smutku z NeverEnding Story, ale też same zdarzenia, jakie się na magicznych bagniskach rozegrały (bezpardonowy i okrutny atak wojowników Bestii w dziwacznych skafandrach) były mocno niepokojące. Trzeba również w tym miejscu wspomnieć o bardzo dobrej scenie w pajęczej jaskini i uwięzionej w wielkim kokonie Wdowie, która pięknie spełniła motyw kobiety fatalnej. Oczywiście w całym tym zestawieniu mrocznych miejsc bezkonkurencyjnie króluje zamek potwora. Zamek jest właściwie najpotężniejszą bronią Bestii, czyniąc ją niemal niezniszczalną. Napisałem już, że swoim kształtem przypominał średniowieczną architekturę katedr w demonicznej, wypaczonej wersji. Strzelista bryła z zewnątrz. Od środka sprawiał natomiast wrażenie, jakby wyjętego z psychodelicznej wizji. Nieregularny, „żywy”, z przesuwającymi się, wedle woli swojego pana, ścianami. Nie do końca można było ocenić w którym momencie to jeszcze zamek, a w którym już ciało Bestii.

No i Bestia. Skojarzenia z Szatanem sa jak najbardziej na miejscu. Nie tylko jest ona swoistym odwróceniem Boga (Bestia jest niby potężna, ale jej potęga płynie z oszustwa), ale też posiada wszelkie ograniczenia, jakie tradycyjnie przypisuje się Szatanowi. Np. nie ma dostepu do czystej duszy, aby przekonać do swoich celów musi kusić i okłamywać. Jeżeli zresztą pominąć już tę łopatologiczną analogię, to w przypadku Bestii bardzo efektownie wypada jej… powierzchowność, kiedy już podczas finałowej sceny, widz może się jej przyjrzeć. Bestia wygląda, jak każdy porządny demon z horroru fantasy, zrealizowanego w latach 80′. Jest wielka, okropna, obrzydliwa i przerażająca.

Krull naturalnie nie jest dobrym filmem, ale bez wątpienia jest filmem uroczym. Trudno ten film traktować zupełnie na serio, ale na szczęście nie ma takiej potrzeby. Można go po prostu obejrzeć i może się po prostu podobać, pomimo tego, że to dość kiepski film. I nie za bardzo straszny.