Tuż po premierze siódmego sezonu „Doktora House’a” („House MD”) usłyszałem mało może wyszukane stwierdzenie, że serial ten staje się „tasiemcem dla  bab”. Dziś, gdy na kilka miesięcy skończyliśmy ze śledzeniem przygód niepokornego lekarza, nikt już chyba nie ma wątpliwości – przedostatni sezon sprawił, że ulubiony serial milionów ludzi na całym świecie przeistoczył się (chyba już ostatecznie) z cyklu medyczno-kryminalnego z elementami obyczajowymi w serial obyczajowy z elementami medycznymi i kryminalnymi. A przemiana ta nie wyszła mu na dobre.

 

By nie zdradzić zbyt wiele, a jedynie zarysować fabułę – w siódmym sezonie scenarzyści skupili się na coraz głębszej i bliższej relacji Cuddy – House. Poznaliśmy matkę szefowej szpitala, przybliżono nam niełatwe relacje obu kobiet, mieliśmy okazję spotkać się z siostrą Cuddy. Niejako w tle powracał regularnie wątek małżeństwa Tauba – pracującego w zespole House’a byłego chirurga plastycznego – oraz jego relacji z innymi kobietami. Do zespołu dołączyła też Masters – młodziutka, genialna lekarka, przepełniona młodzieńczymi ideałami maksymalistka moralna, całkowite przeciwieństwo głównego bohatera. To właśnie kolejne jej konflikty z Housem, kolejne ich scysje i dyskusje stanowiły najjaśniejsze punkty sezonu. Na nieco dalszy plan zeszła z kolei „Trzynastka” i jej choroba – przez większość sezonu była nieobecna, bowiem aktorka zajęta była między innymi pracą przy filmie „Tron”. Obok Masters miejsce „Trzynastki” na krótko zajęła rosyjska emigrantka (grana przez aktorkę polskiego pochodzenia), której House pewnego dnia postanowił pomóc odnaleźć swe miejsce w amerykańskiej rzeczywistości.

 

Trudno powiedzieć, by sezon siódmy był sezonem fatalnym. Twórcy serialu – mimo zdecydowanego spadku formy – nadal dysponują znakomitym materiałem i często potrafią znakomicie go wykorzystać. Kłótnie House’a z matką Cuddy i odcinki, w których grała ona niepoślednią rolę widzowie z pewnością zapamiętają na długo. Powrót „Trzynastki” scenarzyści wykorzystali znakomicie, tworząc jeden z ciekawszych odcinków serii. Z kolei choroba Cuddy przyniosła z sobą zabawę formą i grę konwencjami teledysku, horroru i slapsticku. Ryzykowny był to odcinek, szalony, taki, który spore grono widzów mógł odrzucić, ale zarazem pod względem formalnym – dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Mnie ogromnie szkoda postaci Masters, która z serialu zniknęła, choć stanowiła pretekst do stworzenia jeszcze co najmniej kilku dobrych scen. Ciekawie zapowiadał się też odcinek ostatni, w którym twórcy pokusili się o refleksję nad granicami sztuki, ale który zakończeniem fatalnie zmarnowali.

 

Słabostek było w serialu więcej. Widać było momentami, jak trudno przez siedem kolejnych lat trwać w konwencji serialu medycznego, jak trudno o świeże pomysły przy konieczności zachowania konsekwencji. O ile wcześniej w niemal każdym odcinku scenarzyści starali się dołożyć dodatkowy element do portretu House’a, czy jego współpracowników (na co świetnie zwracał uwagę oficjalny przewodnik po serialu), o tyle w sezonie siódmym zdarzały się solidne niekonsekwencje.

 

Główny bohater stał się rozhisteryzowany (o ile wcześniej bywał po prostu rozchwiany psychicznie, co w kontekście jego uzależnienia wypadało wiarygodnie). „Trzynastka” po świetnym odcinku z jej powrotem stała się postacią niedookreśloną – o jej chorobie nie wiemy wiele, nie widać jej postępów, a sama bohaterka zachowuje się momentami tak, jakby Huntington determinował jej poczynania, zaś momentami – jakby o swojej dolegliwości w ogóle nie pamiętała. Decyzje Cuddy czasem wydają się wyborami niezrównoważonej nastolatki, Taub rozdarty jest między, przepraszam bardzo, chucią i miłością, a pozostali bohaterowie… Cóż, wygląda na to, że oni są teraz już tylko tłem.

 

Niemal dokładnie rok temu podsumowywałem sezon szósty, do którego obejrzenia – mimo wielu mankamentów – dość mocno widzów zachęcałem. Dziś jestem nieco mniej pewny słuszności postawionych wówczas tez i raczej nie mam zbyt wielkich nadziei na to, że „House” jeszcze wróci do formy, że serialowe tajemnice znajdą satysfakcjonujące wyjaśnienie. Dlaczego?

 

Bowiem „House” z odcinka na odcinek stawał się coraz mniej wiarygodny, coraz bardziej też irytował widzów. Przełożyło się to zresztą na oglądalność, a ze spadkiem oglądalności przyszło obcięcie budżetu. W efekcie w ostatnim, ósmym sezonie, nie zobaczymy na przykład Lisy Edelstein (Cuddy), która dotychczas była jednym z ośrodków, wokół których toczyło się życie House’a. Trudnej relacji tych dwojga nie zastąpią raczej dylematy bohaterów drugoplanowych.

 

Spodziewałbym się więc w ósmym sezonie zamknięcia wątku choroby „Trzynastki”, nadobecności Tauba oraz jego kobiety lub kobiet. Zastanawiam się, w jaki sposób scenarzyści wyjdą z impasu spowodowanego fatalnym w powszechnym odczuciu ostatnim odcinkiem serii, który nakazywałby chyba ponowne umieszczenie House’a w zakładzie zamkniętym. Ale czy widzowie są w stanie raz jeszcze „kupić” nieco już zgrane pomysły? Spodziewałbym się więc – na koniec – stopniowego spadku popularności i zamknięcia serialu. Serialu, który pozostanie na dobrym poziomie, ale który najlepsze lata zdecydowanie ma już za sobą.