Szósta seria. 22 kolejne odcinki opowieści o życiu pewnego kalekiego amerykańskiego lekarza. O życiu człowieka, z którym nikt nie potrafi wytrzymać – nawet on sam ucieka od siebie, zabijając weltschmerz lekami. Vicodinem, który – wraz z dramatycznymi wydarzeniami i zmianami, jakie zachodzą w życiu bliskich głównego bohatera – w końcu doprowadza go na skraj szaleństwa. Czy była to seria udana? Czy warto poświęcić 20 godzin swojego życia, aby podpatrywać człowieka, który z życiem zdecydowanie sobie nie radzi? Odpowiedź na oba te pytania brzmi: „Tak”.

Ale po kolei.

Kiedy kończyła się piąta seria serialu „House MD” wszyscy fani mieli nadzieję, że twórcy wpadli na genialny pomysł, który umożliwi delikatne odświeżenie konwencji, przywrócenie młodości serialowi, którego formuła nieco się już zgrała. Scenarzyści wysłali genialnego lekarza do szpitala psychiatrycznego na odwyk, na leczenie uzależnienia od środków przeciwbólowych. Nie można było już dłużej kazać House’owi wyłącznie rozwiązywać skomplikowane zagadki medyczne – w końcu ileż razy, na Boga, można diagnozować toczeń?! O ile wcześniej istniały pewne wskazówki dotyczące rozwoju fabuły kolejnych odcinków, o tyle tu naprawdę nikt nie wiedział, czego się spodziewać.

Scenarzyści uznali, że widzom przyda się coś zupełnie nowego – fabułę pierwszych odcinków serii szóstej osadzili w szpitalu psychiatrycznym, gdzie główny bohater zmierzyć się musiał z własnymi demonami, by w końcu dojść do wniosku, że powinien odejść z dotychczasowego miejsca pracy, a następnie zrozumieć, że nie w miejscu tkwi jego problem. Dwa pierwsze odcinki określiły charakter dalszych części serii, która miała być zdecydowanie poważniejsza, bardziej mroczna. O wiele większy nacisk położono tu na dookreślanie postaci, ich charakteryzowanie, prezentowanie ich motywacji oraz życia prywatnego. O ulubionych bohaterach – z samym Housem na czele – mogliśmy podczas szóstego sezonu dowiedzieć się bardzo wiele.

Nagle okazało się, że „House M.D.” („Doktor House”) przeistacza się z serialu detektywistyczno-obyczajowego w serial obyczajowo-detektywistyczny. Zupełnie odwrócone zostały proporcje – o ile wcześniej emocje zdecydowanie ustępowały zagadkom medycznym, o tyle szósty sezon był momentami bardzo mocno wypakowany uczuciami. Tytułowy bohater odkrył, z czego wynikają jego problemy i starał się na nowo określić swoje miejsce w świecie. Niestety, wydawało się, że im lepszy staje się House, im bardziej uczy się dbać o innych, tym mocniej od życia dostaje w tyłek. Genialny diagnosta odkrył, że wszyscy dookoła zyskują szansę uporządkowania własnego życia, przygotowują plany na przyszłość. Jedynie on tkwi w martwym punkcie – co zresztą zostanie mu w ostatnim odcinku serii wypomniane. House musi pogodzić się z utratą szans na związek z Cuddy, której – co gorsza – właściwie sam podsunął kandydata na partnera życiowego. Czy w takiej sytuacji nasz ulubiony kaleka może jeszcze w ogóle odnaleźć szczęście? Czy uda mu się ostatecznie pokonać nałóg? Czy dostanie od losu drugą szansę?

Nie martwcie się – nie odpowiem na te pytania. Lista zagadnień i zapowiedź całego sezonu wywiera zresztą o wiele lepsze wrażenie niż niektóre jego odcinki. Zwykle było bowiem dość nierówno. Zdarzały się odcinki genialne – wśród nich wymieniłbym nade wszystko ostatnie, może nieco zbyt ckliwe spotkanie z Housem przed wakacjami czy brzemienny w skutki odcinek czwarty, zatytułowany „Tyran”, w którym zespołowi House’a przyszło leczyć pewnego dyktatora (gościnny występ znakomitego Jamesa Earla Jonesa!). Bywało dobrze lub bardzo dobrze – jak na przykład w odcinku, w którym poszukiwania zaginionego na terenie szpitala dziecka zmuszą poszczególnych bohaterów do pozostawania dość długo w różnych pomieszczeniach, przy czym będzie mogło wyjść na jaw bardzo wiele interesujących faktów z ich życia. Bywało nieźle, zdarzały się także odcinki dość wtórne, mało oryginalne. Twórcy serialu zachęcali nas do dyskusji na temat footballu oraz blogowania i granic prywatności, na temat przyjaźni, miłości, odpowiedzialności i prawdy. Próbowali z nami „porozmawiać” o luźnych związkach i coraz większym zaangażowaniu, o szczerości i obłudzie. Kazali nam zastanowić się nad koniecznością dokonywania wyboru między dobrem a złem. Zmusili do zastanowienia się, co łączy poszczególnych bohaterów, co zaś ich dzieli.

Wydawało się, że zwieńczenie całej serii okaże się szczególnie ciekawe. Tak też się stało, choć z powodów innych zapewne, niż przypuszczaliśmy. Mając w pamięci ostatnią dramatyczną walkę House’a, zaczynam się zastanawiać, o czym jeszcze mogliby nam scanarzyści opowiedzieć.

Przychodzą mi w tym momencie do głowy dwie możliwości – albo House będzie po prostu przygotowywał się do pełnienia zupełnie nowej roli, będzie nadal kłócił się ze swoimi współpracownikami i ich tępił, albo też główny nacisk położony zostanie na przykład na pogłębiającą się chorobę „Trzynastki”. W szóstej serii bardzo wiele dowiedzieliśmy się o Taubie, a dziewczyna pracująca dla House’a zeszła na nieco dalszy plan. Może siódma seria to czas, by ją ponownie wprowadzić na scenę i postawić w blasku reflektorów?

Wolę nie gdybać, by zbyt wiele nie zdradzić Państwu z fabuły serii szóstej. Wolę nie prorokować, bo do tego rodzaju roli się nie przygotowywałem. Wolę powiedzieć tyle: szósta seria „House MD”, szczególnie wspomniane przeze mnie odcinki, to pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego miłośnika seriali. Polecam, przełamcie nienawiść do krwi i spróbujcie jednak spokojnie obejrzeć kolejne odcinki. Uśmiechnijcie się po usłyszeniu mniej lub bardziej złośliwych dialogów. Dajcie się ponieść nerwom i kibicujcie swoim ulubionym bohaterom. Cieszcie się doskonałą rozrywką póki możecie, bo obawiam się, że siódma, rozstrzygająca seria House’a może okazać się wielkim rozczarowaniem. Tak to już jest w amerykańskich serialach, że póki pozostaje wiele spraw niedopowiedzianych, kuszą nas one, ciekawią, jesteśmy nimi zachwyceni. Im więcej spraw zostaje wyjaśnionych, im mniej jest tajemnicy, tym bardziej całość wydaje się trywialna. Mam nadzieję, że nie stanie się tak w przypadku „House MD”. Mam nadzieję, że doktor House kryje w sobie jeszcze nieprzebrane pokłady tajemnic. Tajemnic, których odkrywanie zawsze było tak znakomitą zabawą.