Projekt LOST (5)

Dzisiaj podwójna recenzja odcinków White Rabbit (Biały królik) i House of the Rising Sun (Dom wschodzącego słońca).

S01E05 – White Rabbit

5 odcinek, szósty dzień na wyspie, przewodnim bohaterem jest Jack Shephard.

Trudno nie odnieść się do tytułu odcinka. Chociaż odniesienie banalne, aż boli. Już sam początek odcinka, kiedy Jack wbiega do wody, aby uratować topiącą się kobietę, ładnie ilustruje wywołany motyw. Akcja ratunkowo kończy się naturalnie bez happy endu. I właśnie idea pogoni za czymś nieuchwytnym, prowadzącym w nieznane, dziwne rejony (świata? psychiki?) jest głównym tematem tego epizodu.

Jack Shephard już jako dziecko, w swoich retrospekcjach zostaje przedstawiony, jako nie do końca umiejący odnaleźć się w otaczającym go świecie. Jack zwyczajnie bohaterem jest! Sytuację komplikuje jednak gonitwa za wartościami, jakie wpaja mu ojciec, które są diametralnie sprzeczne z jego własnymi przekonaniami. Empatia kontra wyrachowanie, heroizm kontra realizm, solidarność kontra egoizm. Ciągłe aktywności i ciągła aktywność Jacka sprawiają, że jest on w permanentnym ruchu. Wciąż do czegoś zmierza, działa. Jednocześnie mając silne poczucie braku możliwości dojścia do celu, bo, jak sugeruje jego ojciec, nie ma do tego predyspozycji. „Nie udawaj bohatera. Nie próbuj nikogo ocalić” – mówi ojciec Jacka w jednej z retrospekcji po tym, jak 10-letni chłopiec wraca do domu pobity, bo stanął w obronie atakowanego kolegi. Wspomnienie tej postawy ojca, jak i dziwna sylwetka tajemniczego mężczyzny pojawiająca się na wyspie (No dobra, nie będzie wielką niespodzianką stwierdzenie, że jest to właśnie postać Shepharda seniora) będą prześladować Jacka przez cały odcinek.

Tym samym White Rabbit rozpoczyna wielką perorę Zagubionych na temat relacji dziecko-ojciec, szerzej: dziecko-rodzice, wężej: portrety toksycznych ojców. i matek. Jest to chyba NAJISTOTNIEJSZY wątek dla całego serialu. Wątek, który z siłą Freudowskich kompleksów przewijać się będzie przez wszystkie sezony i dotyczyć większości głównych bohaterów serialu, organizując ich psychikę i nierzadko tłumacząc takie, a nie inne ich zachowanie.

***

Wracając do fabuły odcinka: Jack wydaje się kompletnie rozbity faktem, że nie udało mu sie uratować topiącej się kobiety. Podczas rozmowy z Kate zarzuca sobie, że przez 6 dni, jakie spędzili na wyspie, on nie zamienił ze zmarłą ani jednego zdania. Kate, które chyba nie podziela jego heroicznych ciągot, sugeruje, że jest przemęczony i niewyspany. Sytuację poniekąd utrudnia fakt, że pozostali rozbitkowie traktują Jacka jako swego rodzaju przywódcę. (Sam sobie na to zapracował. To jednak pokazuje jak bardzo się miota pomiędzy oceną własnych możliwości, chęci i naciskiem ze strony grupy). Dopełnieniem ekstremalnego stanu Shepharda są dziwne wizje podczas, których widzi on swojego ojca, chodzącego po wyspie w ciemnym garniturze.

Za każdym razem Jack udaje się w pościg za widmem. Pościgom towarzyszą kolejne flashbacki-wspomnienia. Dowiadujemy się, że wysłany przez matkę Jack miał za zadanie odnaleźć ojca, który wyjechał do Australii. Pomimo tego, że ojciec i syn nie odzywali się do siebie od miesięcy, Jack wyruszył na poszukiwania w efekcie, których poznaje przynajmniej część prawdy o życiu swojego ojca. Wyprawa jednak okazała się wyprawą po zwłoki. Shephard-senior umarł z powodu przepicia. Odwożąc ciało ojca do domu na pogrzeb, Jack znalazł się na pokładzie feralnego lotu.

Podążając za widmem, Jackowi udaje się odnaleźć źródło ze zdatną do picia wodą, co rozwiązuje aktualnie największą bolączkę rozbitków, oraz pustą trumnę.

Na wyspie pozostało 46 osób.

S01E06 – House of the Rising Sun

Długo wyczekiwany moment, w którym poznajemy dzieje – jak na razie – najbardziej tajemniczych bohaterów serialu: Sun i Jina. Do tej pory małżeństwo, nie mówiących po angielsku, Koreańczyków trzymało się z dala od reszty rozbitków. Co prawda w poprzednim epizodzie Sun namawiała swojego męża, aby przerwali tę izolację, mówiąc, że nikt z nimi nie rozmawia, nikt ich o niczym nie informuje, Jin jednak autorytarnie stwierdził, że poradzą sobie sami i nikogo nie potrzebują.

W House of the Rising Sun poznajemy kolejną popkulturową opowieść o miłości. Autorzy Lostów uwielbiają bajkowe, popkulturowe wątki. Dowiadujemy się, że Sun była dobrą i miłą córką bogatego biznesmena, który niekoniecznie prowadził legalne interesy. Jin natomiast pracował jako służący w domu jej ojca. Bohaterów poznajemy w momencie, gdy ich romantyczna miłość kwitnie. Dzięki własnej determinacji, pomimo obaw Sun, Jinowi udaje się przekonać jej ojca do małżeństwa. Jak się szybko okazało ceną za możliwość bycia z ukochaną jest praca dla jej ojca. Poświęcenie Jina i ciągłe nieobecności sprawiają, że Sun coraz bardziej oddala się od mężczyzny, którego kiedyś kochała. Drogie prezenty nie są wstanie zrekompensować jej obaw o życie męża. Doskonale bowiem zdaje sobie sprawę z tego, jaki charakter może mieć jego praca. Kobieta postanawia wyrwać się ze złotej klatki, a w patriarchalnym społeczeństwie krypto-mafii jedynym sposobem na ucieczkę jest… śmierć. Wszystko to bardzo melodramatyczne i takie właśnie… filmowe, ale twórcom udaje się te następujące po sobie bzdurki opowiedzieć z niesamowitym wdziękiem i nie bez realizmu. Sun potajemnie uczy się więc angielskiego i organizuje upozorowanie swojego porwania. Dzień ucieczki jest wyznaczony na dzień lotu samolotem Oceanic 815. Sun ma upozorować porwanie, śmierć i rozpocząć życie od nowa.

Moment w którym miało dojść do ucieczki to jedna z najbardziej przejmujących scen. Kapitalnie ukazane zostało wahanie, desperacja i miłość Sun. Jedna chwila i jedna decyzja, która na zawsze ma odmienić jej życie. Ułamek sekundy decyduje o tym, że kobieta zamiast uciec wraca do męża i zostaje za nim na lotnisku. To ta decyzja właśnie doprowadziła dwójkę na pokład samolotu.