Anglia, epoka wiktoriańska. Mary Reilly dręczą koszmary, okrutne wspomnienia z dzieciństwa, z których nie może się wyzwolić. Wychowywana przez swojego psychopatycznego ojca, była bita, upokarzana i torturowana. Po kolejnym ataku kilkuletnia dziewczynka została zabrana przez swoją zapracowaną matkę i oddana na służbę. Od tego czasu już nigy go nie spotkała, ale wspomnienia wszystkich doznanych potworności wracają co noc…

Mary przez wiele lat tułała się po cudzych domach jako służąca, pokojówka i sprzątaczka. W końcu trafia do ponurego domu bogatego naukowca, który jest wierną kopią domostw z gotyckich XIX-wiecznych opowieści o duchów. Zatopiony w wiecznej mgle, niepokojąco pusty, ciemny i tajemniczy. Mary porusza się po nim jak po labiryncie ułożonym z niezrozumiałych, niebezpiecznych słów. Słów, które wypowiada do niej jej pracodawca, a także pozostali pracownicy doktora i wreszcie, które próbuje dopowiedzieć sobie sama. Labirynt ten prowadzi do miejsca, które jest prawdziwą metaforą życia z jego dwoma nieodłącznymi elementami: ciągłym poszukiwaniem i samotnością, gabinetu doktora Henry’ego Jekylla, laboratorium ludzkiej psychiki.

Z czasem ekscentryczny pracodawca zaczyna coraz bardziej interesować się bliznami na ciele swojej służącej i ku zdumieniu reszty służby nawiązuje się pomiędzy tym dwojgiem dziwna nić porozumienia. Henry zaczyna darzyć dziewczynę coraz większym zaufaniem. Podczas jednej z rozmów Henry pyta „Nigdy nie marzyłaś o nowym, innym życiu?” „Nie, bo po co.” odpowiada Mary. „A gdybyś mogła robić cokolwiek zechcesz bez żadnych konsekwencji, bez wyrzutów sumienia?” – „Wszystko co robimy rodzi jakieś konsekwencje” odpowiada Mary, żeby za chwilę znaleźć się w miejscu, które o istnieniu tych konsekwencji próbuje za wszelką cenę zapomnieć i które stara się wierzyć w owe nowe, inne, lepszy życie. Mary trafia jako posłaniec od Henry’ego do domu publicznego pani Farraday. Mary spotyka tam młode dziewczyny, prostytutki, które są jej lustrzanym odbiciem… niby identyczne jak ona: samotne, niekochane i zagubione w okrutnym świecie… a jednocześnie zupełnie od niej inne: piękne, uśmiechnięte, otoczone luksusem, o którym ona może tylko marzyć… Sekretna sieć powiązań zdaje się z każdą chwilą coraz bardziej oplatać nieszczęśliwą, zagubioną dziewczynę. Konsekwencje są efektem życia. Mary, próbując rozwiązać swoje problemy z przeszłości powoli wdziera się w równie nieprzyjazny i niebezpieczny świat dookoła…

Film jest ekranizacją powieści Valerie Martin, która powstała z inspiracji innego utworu – gotyckiej powieści grozy autorstwa Roberta Louisa Stevensona „Doktor Jekyll i Mr Hyde”. Martin opowiedziała w swojej książce tę samą historię z perspektywy młodziutkiej, wrażliwej kobiety. To własnie tym tropem w swoim filmie podąża reżyser Stephen Fears. To doprowadziło do odejścia od nieco przestarzałego sztafażu fantastycznej XIX-wiecznej opowieści z dreszczykiem i pozwoliło na wydobycie z historii o szalonym doktorze i jego wymykającym się spod kontroli wynalazku intrygujące sedno całej historii, a mianowicie psychoanalityczna wymowę mitu o zwykłym człowieku i jego psychopatycznym alter ego. Prawda okazuje się jak zwykle banalna. Ludzie skąpani są nie tylko w otaczającej ich rzeczywistości, ale także we własnej psychice.

„Święte słowa panienko, życie to dolina łez” – mówi stary właściciel kamienicy, prowadząc główną bohaterkę do piwnicy, aby pokazać trupa jej zmarłej matki.

„Mary Reilly” to niezwykle stylowe dzieło. Nie należy się jednak dziwić. W końcu Stephen Fears to mistrz jeśli chodzi o prezentowanie wysmakowanych zdjęć i scenek z życia epoki. Twórca „Niebezpiecznych związków” potrafi genialnie obrazować koloryt brudnego, szarego świata, w którym jednak jest miejsce na piękne przedmioty i wiktoriańskie budowle. Staranność i świetne wyczucie dodatkowo wnosi genialna obsada. Julia Roberts w roli chudej, bladej służącej i John Malkovich, który przez całe swoje życie gra jedną i tę samą rolę. Cóż z tego, jeśli jednak wychodzi mu ona znakomicie. Dodatkowo demoniczna i seksowana jak zwykle Glenn Close w roli pani Farraday. Wszystko to sprawia, że film nie jest jedną z tych tradycyjnych, nieco nudnawych adaptacji, ale całkowicie oryginalnym dziełem wypełnionym niejednoznaczną atmosferą grozy, smutku i cierpienia…

Polecam.

Mary Reilly, USA 1996, reż. Stephen Fears, scen. Christopher Hampton, obsada: Julia Roberts, John Malkovich, George Cole, Glenn Close i inni