Teraz możecie spokojnie usiąść i uważnie posłuchać pewną smutną opowieść o starych kinach, których już nie chcę Polacy. Ostatecznie nie ma obowiązku nic z tym robić, można pokiwać ze zrozumieniem głową, albo wzruszyć ramionami. Wszystko potoczy się swoim torem. Ja mam jednak silne poczucie, że pomimo coraz bardziej kurewskiego panta rei, robić coś z tym trzeba. I o tym będzie ten wpis.

Ale najpierw wstęp nr 2

Wybrałem się kilka dni temu na pokaz filmu pt. Samotny mężczyzna, film kameralny, z jedną z moich ulubionych aktorek, do kina, które było najważniejszym kinem w latach mojego dzieciństwa (lata 90′). Wiem, że jestem jednym z niewielu szczęściarzy, którzy mogą pozwolić sobie jeszcze na taki sentymentalny luksus. Większości kin, działających w tamtym okresie, zwyczajnie już nie ma, a co za tym idzie większość z Was może sobie tylko pomarzyć o takiej podróży w przeszłość. Wrocławskie kino Lwów, bo o nim mowa, na szczęście jeszcze działa. „Działa”. Co prawda czas dość inwazyjnie się z nim obszedł (To eufemizm, bo wygląda obskurnie), repertuar zdecydowanie dla skrajnie cierpliwych widzów (nowości pojawiają się długo, długo, długo… po oficjalnej premierze. W przypadku Samotnego mężczyzny było to ok 2 miesięcy), to jednak kino Lwów wygrywa z każdym nowszym kinem, bo zachowało w sobie prawdziwą magię i niesamowity klimat czasów, kiedy chodziło się na filmy, a nie do kina na jedzenie i gadanie.

Jeżeli mam streścić sprawozdanie z projekcji w dwóch słowach to: BYŁO ODJAZDOWO!

Film w reżyserii Toma Forda naturalnie wspaniały pod względem treści (gejowski melodramat) i formy (barokowy przepych zdjęć), oszołamiająco zagrany przez Colina Firtha i zgrabnie wdzięczącą się do widza naprawdę drugoplanową rolą, Julianne Moore.

Nie chcę skupiać się na fabule, bo w gruncie rzeczy ten film ma w sobie coś z wdzięcznego kaprysu współczesnej burżuazji. Nie napiszę o nim nic więcej. Horror Story jest ciągle blogiem tematycznym i Samotny mężczyzna pojawia się wyjątkowo. Nie chcę w żaden sposób nadużyć cierpliwości wszystkich innych szacownych dzieł z nurtu art-grozy, czekających na zrecenzowanie na jego łamach, stąd ani słowa więcej. Polecam. 😉

Bo też głównym bohaterem tego wpisu jest chylące się ku upadkowi stare kino i szerzej wszystkie jemu podobne, chylące się ku upadkowi, stare kina, które już niedługo obecne będą tylko w powieściach i filmach kostiumowych. (!) Stąd wyjątkowość tego na co, jako uczestnicy końca pewnej epoki, mamy jeszcze szansę.

Stare kina umierają. Gdyby żył jeszcze Bruno Schulz, to zapewne napisałby o tym kawałek świetnej prozy w duchu Sklepów cynamonowych, ale Schulza nie ma i kina te odchodzą w przeszłość bez świadków. Zastępują je (Już je zastąpiły) wielkie multipleksy. Multipleksy, które z kinami o jakich marzycie (bez tłumów, popcornu i zmęczonej, eksploatowanej przez korporacje, obsługi) nie mają nic wspólnego. Są jednak o wiele, wiele, wiele, wiele lepsze pod względem technicznym, więc ich dominujący status jest nie do pokonania.

W skrócie: żeby uratować te wszystkie, zarabiające na filmach, a nie na sprzedaży popcornu, Lalki, Lwowy i Warszawy, musiałby zdarzyć się cud. Cud się z pewnością nie zdarzy i za niedługi czas nie będzie alternatywy dla Multikina, Heliosa i Cinema City. Nasze młodsze rodzeństwo (nie mówiąc już o zupełnie hipotetycznych [bądź nie?] potomkach) nie będzie miało pojęcia, że jakaś alternatywa w ogóle mogła istnieć i kina wyglądały inaczej od tych, wybudowanych w środku galerii handlowych, ambasad Hollywoodu XXI wieku.

Co w tej sytuacji można zrobić? Jeżeli Wam zależy.

Jedyne co można zrobić, to zwyczajnie kupować bilety i chodzić do starych kin, jeżeli jeszcze jakieś ostały się w Waszej okolicy. Trzeba ugryźć niski standard nie od strony blichtru, kiczu i łatwej, konsumpcyjnej wygody (symbolizowanej przez popcorn o zawyżonej cenie), ale od strony pasji dla undergroundu, tęsknoty za manifestacyjną niezależnością, dekadenckiego tradycjonalizmu (ironia czasów) albo szczeniackich marzeń o buncie przeciwko systemowi.

Decyzja o przejściu z Multipleksów do kina najprawdopodobniej nie bardzo obciąży Wasz budżet (bilety są tańsze, a katalog tytułów znacznie uboższy), obciąży natomiast Wasze przywiązanie do łatwej wygody. To będzie Wasza cena, za to aby powalczyć o możliwość wyboru. Nietypowe? Prawda początku XXI wieku jest jednak taka, że głos mają jedynie nasze portfele. To one budują świat dookoła. Nasze proste wybory, gdzie zostawić złotówki, kształtują najbliższe otoczenie. Może więc warto uświadomić sobie, że o patriotyzmie świadczą nie piękne deklaracje polityków, ani wywieszanie flag, ani też zostawianie komentarzy na forach, ale to gdzie i jak wydajemy nasze pieniądze.

Generalnie to do czego namawiam jest banalnie proste. Poszukajcie w swoim mieście takich kin, przejrzyjcie repertuar i zrezygnujcie od czasu do czasu z wygodnych foteli i wielkich ekranów na rzecz klimatu przez duże K. To nie jest trudne, a przyjemność buntowania się przeciwko głupiemu systemowi, który niszczy wszystko, co inne… bezcenna.

Serdecznie namawiam Was też do samego wspierania akcji.

Odwiedzając konto na facebooku, albo zamieszczając na blogach, mikroblogach czy portalach społecznościowych lub forach informacje o samej akcji; pisząc recenzje, zaznaczając w jakim egzotycznym kinie, oglądało się film.

Każdy może też zamieścić taki banner na swojej stronie:

Spróbujcie choćby tylko po to, żeby móc powiedzieć kiedyś, że Wy do takich kin też chodziliście. I żeby nie musieć potem beznadziejnie narzekać, że w kinie nie da się już oglądać filmów, bo wszędzie tylko gadanie, mlaskanie, śmiechy i idiotyczne komentarze.