Kolejna pocztówka z moich niesamotniczych wypraw do kina. Zapraszam.

Nie będę streszczał fabuły filmu, bo „o co mniej więcej chodzi” można przeczytać choćby tutaj . Ten wpis będzie tylko kolejną wariacją na temat moich wrażeń z filmu i krótkim szkicem, dotyczącym motywu dziecka w kinie grozy.

Odwołania do filmów Inni i Labirynt fauna nie są w tym przypadku jedynie marketingowym zabiegiem. Tłumaczą to nie tylko hiszpańskie korzenie ich twórców, klasa i doskonałe reżyserskie wykonanie Siercocińca (o technicznej doskonałośc filmów: Inni i Labirynt fauna nie trzeba przecież przypominać), ale też sama tematyka, miejsce akcji i bohaterowie.

Dom – Sierociniec do którego trafia trójka bohaterów jest idealnie gotycki, piękny i mroczny, urokliwie tajemniczy ze swoją niezliczoną ilością pokoi, korytarzy, skrytek i czarowny przez swoje malownicze położenie w otoczeniu drzew, morza i otaczającej go… pustki. Każde pomieszczenie, każda ściana, każdy trudny do zidentyfikowania dźwięk skrywa w sobie sekrety nie tak odległej, okrutnej przeszłości.

Scenografia to w filmie bardzo istotny element składowy całej historii, która wydaje się istnieć tylko po to, aby widz razem z bohaterami mógł przemierzać budzące metafizyczny niepokój korytarze starego domostwa. Wysmakowane zdjęcia Óscara Faura współgrają z samą atmosferą opowieści, w której to zrozpaczona kobieta, próbując spłacić losowi dług za to, że obdarzył ją wyjątkowym szczęściem sprowadza tragedię i strach na tych których kocha.

Twórcy zdecydowali się w zgrabny sposób wdrożyć w ramy opowieści nietypowy dla horroru motyw, jak choroba synka głównej bohaterki, który cierpi na AIDS. Intrygująco wyglądają relacje rodziców z dzieckiem, którzy, chcąc obronić go przed strachem i problemami dorosłości, otaczają go siecią kłamstw, niedopowiedzeń i milczenia. Pozwala to przyjrzeć się współczesnym stosunkom między rodzicami a dziećmi i tego, jak przeładowany „nieodpowiednimi dla dzieci” sprawami świat dorosłych radzi sobie z ich uświadamianiem.

Prostą drogą prowadzi to do kwestii dyskusyjnej, wręcz kulturowo: baśniowej niewinności dziecka, którą rozpoczął jego romantyczny obraz stworzony przez pedagogów i twórców w XIX wieku.

Pisząc o motywie dziecka w Sierocińcu nie sposób zauważyć, że twórcy główny nacisk położyli właśnie na ten kontrowersyjny dylemat postrzegania dziecka z jednej strony jako bezbronnej istoty, a z drugiej jako groźnego kontestatora dorosłego racjonalizmu. Walka drapieżnego Id z okaleczonym przez konflikt sumienia i rzeczywistości Superego. Syn głównej bohaterki spełnia nie tylko rolę łącznika między światem duchów i ludzi, ale jest niezależną jednostką, która sama decyduje o swoim życiu, dokonuje wyborów i przede wszystkim dla której naturalny jest taki stan rzeczy. W tej niezależności jest oczywiście coś z niezależności Piotrusia Pana, który tęskni za opieką matki. Nie da się jednak ukryć, że jest to całość sprzecznych, może groźnych sił, jakie drzemią w młodym człowieku nie otoczonym jeszcze przez gąszcz konwenansów i obowiązków społecznych. Takie wnioski można wysnuć, porównując postać chłopca do reszty dorosłych bohaterów filmu (podobnie było w przypadków dziecięcych bohaterów w filmach del Toro i Amenabara).

Groza nie czai się jednak tylko w samej nieprzystawalności światów dzieci i dorosłych, ale też prawie całkowitej negacji świata dorosłych przez ten pierwszy. Dzieci są tutaj agresywne, mroczne, silniejsze i egoistyczne i w tym wszystkim przekonane o wyższości swoich racji.

Analizując zakończenie filmu, można zastanowić się, czy reżyser nie przyznaje im zresztą słuszności.

Do osobistej refleksji.

Polecam

Sierociniec, El Orfanato; Hiszpani, Meksyk 2007; reż. Juan Antonio Bayona, scen. Sergio G. Sanchez, obsada: Belen Rueda, Fernando Cayo, Roger Princep, Mabel Rivera i inni