W amerykańskich serialach odbija się jak w lustrze cały współczesny świat. Seriale, nawet – a może: przede wszystkim – te o charakterze rozrywkowym, ukazują najbardziej palące problemy współczesności, tłumaczą świat, uczestniczą w dyskusji na ważkie tematy. I choć czynią to, często problemy mocno upraszczając, ogląda się je tak dobrze i tak mocno przykuwają one uwagę, że w przypadku niektórych po obejrzeniu jednego odcinka po prostu musisz „wsiąknąć”.

Bohaterowie zbiorowej wyobraźni

Recepta na dobry amerykański serial jest bardzo prosta. Wyrazisty, choć niekoniecznie sympatyczny bohater, najlepiej geniusz albo człowiek doskonale znający się na swojej pracy (przykłady z moich ulubionych produkcji: dr Greg House, genialny diagnosta; dr Temperance „Bones” Brennan – antropolog sądowa wspierająca na co dzień w pracy agenta FBI; prof. Charles Eppes – matematyk rozwiązujący zagadki kryminalne; bezlitosna lecz świetna prawniczka Patty Hewes, na koniec może najsłabszy z nich Will Schuester, nauczyciel hiszpańskiego i opiekun chóru szkolnego – Glee Club). Dobrze budowane napięcie, wartko płynąca akcja, wyraziste konflikty.

Problemy uczuciowe i humor – druga połowa sukcesu

Tematyka serialu tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Wybieramy ją zależnie od tego, do jakiej grupy wiekowej czy społecznej serial ma dotrzeć. Możemy bawić się w kryminał, opowiadać o życiu szpitala, szkoły czy kancelarii prawniczej. Ważne jest za to, by do niezłej i stosunkowo oryginalnej fabuły dorzucić parę wątków pobocznych. Dobrze, gdy główny bohater ma mniejsze lub większe problemy uczuciowe – wówczas staje się nam bardziej bliski. Dobrze, gdy mamy w serialu całkiem sporo humoru. Dobrze wreszcie, gdy coś nasz serial wyróżnia, gdy główny bohater w jakiś sposób odbiega od utartych schematów, gdy wreszcie serial odbiega od kanonów gatunku. Odwołajmy się znów do przykładów: w serialu „Numb3rs” o wiele ciekawsze niż sprawy kryminalne okazują się sposoby ich rozwiązania za pomocą matematyki, w „Housie” znakomity lekarz nienawidzi swoich pacjentów i bezlitośnie z nich drwi, ponadto jest lekomanem, co w najmniejszym stopniu nie umniejsza jego wielkości, w „Dexterze” współpracownik organów ścigania

po godzinach sam staje się ręką sprawiedliwości, w „Damages” mamy kulisy pracy kancelarii prawniczej, ale zarazem opis ewolucji relacji między dwiema głównymi bohaterkami – młodą prawniczką i starą „wyjadaczką”, z pozoru pozbawioną skrupułów… Minęły już czasy świetności kryminałów z prawdziwego zdarzenia, seriali naprawdę opowiadających o pracy lekarzy czy detektywów – dziś czas na wymieszanie gatunków.  Nikt nie kupi już seriali „w starym stylu” po prostu dlatego,  że nie przystają do naszych czasów. Choć oczywiście zdarzają się interesujące wyjątki (jednym z nich prawie była „Wyspa Harpera” – ale o tym kiedy indziej).

Intertekstualność i dialog z rzeczywistością

Amerykańskie seriale uczestniczą w dyskusji o współczesności. Pozwalają oswoić się z zagrożeniami. Pozwalają czasem nawet oswoić się z trudnościami, które nas dotknęły. Wspomina się więc w nich o ptasiej czy świńskiej grypie, dyskutuje o obrońcach praw zwierząt oraz o kwestiach moralnych związanych z eksperymentowaniem na zwierzętach, o szansach, nadziejach i zagrożeniach, jakie niesie z sobą rozwój technologii. Często seriale związane są z naszym kalendarzem – powstają więc odcinki świąteczne, zwykle nieco cieplejsze niż pozostałe i o o wiele bardziej rodzinnej wymowie. Czasem zdarza się, że twórcy seriali w pewien sposób za pośrednictwem swych „tasiemców” wchodzą ze sobą nawzajem w dialog. Uzupełniają się, polemizują ze sobą, kpią i dyskutują. No i bywa, że bohaterowie seriali migrują, że znani aktorzy, występując jako „special guest star”, kpią ze swych utartych wizerunków czy najbardziej znanych ról. Wszystko to dodaje naszym ulubionym serialom smaku, wszystko to sprawia, że związujemy się z nimi jeszcze mocniej, że jeszcze bardziej wyczekujemy na każdy kolejny odcinek.

 

W kuchni cudzego życia

Co tu ukrywać: lubimy przecież żyć cudzym życiem. Lubimy mieć świadomość, że współcześni superbohaterowie są w gruncie rzeczy tacy jak my – też mają swoje problemy, smutki i radości. Też chodzą do kina na „Avatar”, też odwiedzają knajpy – nie zawsze najdroższe – też mają problemy w życiu rodzinnym. Takich smaczków będę poszukiwał, czasami lekko – ale obiecuję, nieprzesadnie, spoilerując. Takie smaczki od czasu do czasu będę Wam przedstawiał, od czasu też do czasu postaram się przestrzec przed potrawami niestrawnymi. A – zastrzegam – mam dość wrażliwy żołądek. Zapraszam do nowego programu kulinarnego. Smacznego!