Kto by pomyślał, że Rocky Horror jest dla nas tak ważny. (Glee)

Znowu będzie dookoła horroru. Ale to nic, bo będę pisać o serialu, który w swojej „wywrowotości” tak doskonale koresponduje z jego tematyką (przynajmniej gdy na horror spojrzymy z perspektywy queerowych interpretacji), że nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia. A zatem dzisiaj na blogu Horror Story będzie wyjątkowo niemoralnie, biseksualnie i dziwacznie. Słowem: The Rocky Horror Glee Show.

Twórcy serialu Glee KOCHAJĄ popkulturowe inspiracje. O czym świadczą choćby odcinki poświęcone takim ikonom jak Madonna, czy Britney Spears. Pod wieloma względami jednak to odcinek, o którym zamierzam dzisiaj pisać, jest najbardziej znamienny i najciekawszy z punktu widzenia filozofii serialu. A wybór The Rocky Horror Picture Show na jego patrona nie jest absolutnie przypadkowy.

Specyficzny, undergroundowy, baardzo niszowy musical, rozsławiony ekranizacją z 1975 roku, doczekał się własnego jednoodcinkowego hołdu ze stronu twórców Glee, co jest oczywiste, jeżeli wziąć pod uwagę, że wbrew pozorom oba filmy poruszają zbliżoną tematykę oraz fakt, że w Ameryce ten musical jest naprawdę kultowy i dobrze znany (W przeciwieństwie do Polski, w której jest on uznawany raczej za ekscentryczną ciekawostkę). Na szczęście pomimo swojego konserwatyzmu i pruderii (A może właśnie dlatego?) Amerykanie lubią pooglądać sobie różnych dziwaków. A serial Glee oraz Rocky Horror są tego świetnym przykładem.

Obydwa musicale, serial i film, poruszają podobą tematykę, tj. opowiadają o grupie ekscentryków, dziwaków, wyrzutków społecznych i ich zderzeniu z przedstawicielami statecznej klasy średniej. Możemy więc zobaczyć, jak bardzo niemożliwe dla owej wypartej (zamek) bądź ośmieszonej (chór) grupy jest wejście do społeczeństwa, a jednocześnie jak bardzo transgresyjne dla przedstawicieli społeczeństwa (Janet, Brad, Finn, Quinn) jest spotkanie z outsiderami i wejście w ich „pokręconą” rzeczywistość.

To podkreślenie przez twórców Glee wspólnych punktów odbywa się głównie na zasadzie komentowania zachowań, problemów, kompleksów i myśli bohaterów serialu Glee (Mercedes, Finn, Rachel, Kurt, Emma) schematami, teoriami i perspektywą, jakie sugeruje The Rocky Horror Picture Show. A to znowu czyni z odcinka The Rocky Horror Glee Show swoistą ilustrację dla recepcji dramatu i tego w jaki sposób jest odbierany przez masowego odbiorcę. Jeżeli iść tym tropem dowiemy się jak w społeczeństwie funkcjonują charakterystyczne dla horroru tropy, motywy, schematy i postacie. Kto z kim się utożsamia w horrorach i kto z kim wolałby nie być utożsamiany? A zatem The Rocky Horror Glee Show jest nie tyle próbą telewizyjnego odrestaurowania starego musicalu, ani tym bardziej próbą jego reinterpretacji, ile analizą transgresyjnych treści właściwych dla horroru jako tego gatunku popkultury, który skupia się na konfrontacji normy i anomali oraz niezwykle udaną próbą zaadaptowania tych tematów do warunków telewizyjnych oper mydlanych.

Ktoś może powiedzieć, że temat normy i odstępstw od niej na płaszczyźnie zachowań społecznych jest stałym tematem Glee i naturalnie będzie miał rację. Każdy odcinek jest w gruncie rzeczy o tym samym i Rocky Horror Glee Show też. Całe Glee jest niczym innym niż komediowym mrugnięciem oka do publiczności i pośmianiem się ze społecznych stereotypów z jednej i z drugiej strony barykady. (Np. Kurt, który jest ostentacyjnie homoseksualnie przegięty i Finn, który jest ostentacyjnie heteroseksualnie męski). Tylko że osadzenie tej tematyki w konteście RHPS pokazuje wspólne punkty pomiędzy pozornie banalną, romansowo-obyczajową tematyką Glee, a trangresyjnością horroru.

W jaki sposób więc bohaterowie Glee postrzegają Rocky Horror Picture Show?

Will Shuester, nauczyciel i dyrektor chóru, tłumacząc jego członkom, dlaczego powinni na przekór opinii publicznej wystawić kontrowersyjny dla religijnego, amerykańskiego społeczeństwa Rocky Horror mówi, że w sztuce chodzi właśnie o pokonywanie barier oraz wyrażanie prawdziwych emocji (w domyśle tych grzesznych, stłumionych przez społeczeństwo). Podkreśla więc te tematy, które dla niszczonych przez rówieśników nastolatków, wydają się najbardziej atrakcyjne: oswojanie własnego dziwactwa, budowanie poczucia wartości i tożsamości. A członkowie chóru, podobnie, jak Rocky Horror naginają bariery. Dla tych pierwszych jest to kwestia ich być albo nie być. Żeby nie było zbyt prosto same intencje, posługującego się sloganami szczerości i wolności, Shuestera nie mają nic wspólnego z przesłaniem, jakie próbuje wpoić swoim podopiecznym. Shuester traktuje wystawienie musicalu jako próbę nawiązania stosunków ze swoją eks-dziewczyną. Ładnie podsumowuje to dyrektor szkoły mówiąc w pewnym momencie do Shuastera: William, twoje motywacje przy realizowaniu tej sztuki są dla mnie mroczne.

Podobne miejsce w tym systemie zajmuje Finn. Dawna licealna gwiazda próbuje teraz odnaleźć się w świecie, w którym nie istnieją proste recepty, a społeczne struktury już nie zapewniają opieki i bezpieczeństwa, czyli tak jak ma to miejsce w przypadku osób niewykluczonych. O kompletnym wyalienowaniu Finna z grupy jego „nieakceptowanych” przyjaciół z chóru świadczy fakt, że nie zdawał sobie sprawy z tego, o czym w ogóle jest The Rocky Horror Picture Show. On nie miał nigdy potrzeby szukać swojego alternatywnego do mainstreamu miejsca w życiu. Obsadzenie więc Finna w roli Brada jest idealnym podsumowaniem postaci tego nieco zagubionego w świecie freaków everymana. Finn jest naturalnie postacią bardziej skomplikowaną. Często bowiem zdarza mu sie na mniej standardowe zachowania, jak na przykład wzięcie udziału w obciachowej szopce bożonarodzeniowej. Wszystko to z pobudek charytatywnych. To dobre serce Finna jest jednak zapewne ironicznym żartem w stosunku do wymuskanych herosów seriali dla dorastających panien. Mozna by więc sądzić, że jego konfrontacja z RHPS ma pokazać, że prosty podział na normalnych i nienormalnych jest sztucznym podziałem, bo każdy jest trochę horrorowym freakiem i każdy tego nienormatywnego świata potrzebuje. Nie ze wszystkimi sprawami (Zwłaszcza stosunek do własnego ciała) można sobie poradzić na płaszczyźnie tego, co społecznie ułożone, akceptowane i przyjęte.

Z drugiej strony barykady w stosunku do Finna stoi otyła, czarnoskóra Mercedes. Dla Mercedes, która w jednym z wcześniejszych odcinków powiedziała o sobie, że przed przystąpieniem do szkolnego chóru była divą in the closet, RHPS jest spełnieniem jej ambicji. Wokalnie świetna, zazwyczaj przegrywała z ambitną, bardziej przebojową Rachel. Teraz to Mercedes dostaje główną rolę w musicalu. Tym samym może dać ujście swojej artystycznej pasji i niepodzielnie zapanować na scenie.

Wreszcie wyjątkowo (i groteskowo) ułożona pani psycholog, Emma, której RHPS nie tylko pomógł (przynajmniej częściowo) pokonać swoje neurozy, ale też na chwilę wyśpiewać z eksresją wszystkie swoje stłumione pragnienia seksualne. Po wyśpiewaniu doszło naturalnie do konsternacji i ucieczki, ale pewne rzeczy i tak wydostały się na światło dzienne.

Twórcy serialu potraktowali zatem horrorowo-genderowy musical jako katalizator, który pozwala uwolnić ograniczane przez społeczeństwo „Ja”. Z drugiej strony jednak Rocky Horror nie pokonuje granic społecznych. Transgresja ma zawsze jednostkowy, indywidualny charakter. RHPS jest zbyt hermetyczny, aby mógł rewolucjonować rzeczywistość społeczną. I tak też w ostateczności traktują go bohaterowie Glee. Will przekonuje swoich uczniów, aby wystawili musical tylko dla siebie, na scenie bez publiczności, która nie jest jeszcze na niego gotowa (Główny czarny charakter serialu, planował wykorzystać wystawienie w liceum RHPS jako pretekst do wygłoszenie pełnego świętego oburzenia felietonu telewizyjnego). Tym samy bohaterowie Glee definiują musical jako wyjątkową przestrzeń, zarezerwowaną jednak tylko dla odmieńców, undergroundową, niezależną, uwalniającą, ale ciągle in the closet.

Moim zdaniem, takie odczytanie przez bohaterów Glee The Rocky Horror Picture Show ciekawie podsumowuje sposób egzystowania w kulturowej przestrzeni filmów i powieści grozy. Bo horror jest transgresją tylko wówczas, gdy widz jest gotowy go w ten sposób odczytać. Jeżeli nie jest – pozostanie jedynie umoralniającą przypowieścią o tym, że pewnych granic lepiej nie przekraczać.