Tej nocy księżyc wyjątkowo hojnie rozsiewał blask, srebrząc step niesamowitą poświatą, jasną i przenikającą wszystko na wskroś, zdającą się muskać delikatną pieszczotą każde źdźbło trawy z osobna. Wydobywał z ciemności nie tylko to, co widać, ale również takie rzeczy i kształty, jakie mogą się wyłącznie przywidzieć. W takim świetle człowiek czuje się zagubiony, nie jest pewien świadectwa własnych oczu, choć równocześnie błogosławi wiernego towarzysza Ziemi za to, że pozwala skorzystać niedoskonałej istocie z daru swojego skradzionego lśnienia. Taka noc, jak powiadają, przywołuje do życia groźne istoty, sprawia, że spod ziemi wychodzą mściwe ciała na wpół umarłych, bezdusznych upiorów. Jednakże w dalekim stepie, u podnóży strzelistych gór, próżno by szukać mogił, z których mogłaby wychynąć krwiożercza poczwara. W dalekim stepie nie ma nikogo oprócz zwierząt.

Prawie nikogo…

Prawie…

***

Przeglądałem lipcowy numer SFFiH, a w niej na pierwszym miejscu opowiadanie Magdaleny Kozak. Nowego guru czytelników Fabryki Słów. Mnie osobiście jej saga o wampirach nie zachwyciła i daleko jej do wysokiego poziomu zachodniego dark fantasy. W każdym razie, jak widać po zamieszczonym wyżej fragmencie, sierpniowy numer zapowiada się nieco ciekawiej. Chociaż pewnie nie ma, co narzekać, bo po upadku Czachopisma, SFFiH to jedyny magazyn mający w tytule słowo horror. 😉

Fragment opowiadania na początku notki pochodzi z tekstu „Prawo wilcze” Rafała Dębskiego, który jest gwiazdą sierpniowego numeru.