To dobrze, że Sam Raimi w końcu choć na chwilę uwolnił się od korzystnych zapewne finansowo, ale mocno ograniczających pod względem konwencji i środków wyrazu okowów filmowego komiksu i po ostatnim Spider Manie zafundował nam kolejny film w starym stylu. We “Wrotach do piekieł” funduje nam niesamowity koktajl makabry i absurdalnego humoru. Koktajl jednak – dodajmy – strawny wyłącznie dla widzów, którzy akceptują i lubują się w tego rodzaju “napojach”.

Christine Brown pracuje w dziale kredytów jednego z banków. Jest życzliwą, uprzejmą i skłonną do nadmiernych ustępstw osobą. Pech chce, że gdy ten jeden raz postanawia być stanowcza i odmówić starej Cygance odroczenia terminu spłaty kolejnej raty kredytu, trafia na osobę o magicznych uzdolnieniach. Jeśli w ciągu trzech dni nie zdoła się uwolnić od rzuconej na nią klątwy, nieszczególnie sympatyczne potwory zabiorą ją… przez wrota do piekieł.

Przede wszystkim – tłumacze i polscy dystrybutorzy filmów nieodmiennie mnie zaskakują. Wydawałoby się, że proste do przetłumaczenia i jednoznaczne “Drag me to hell” nie powinno stanowić zbyt wielkiej trudności nawet dla początkującego anglisty. Nic bardziej mylnego – otrzymujemy bowiem “Wrota do piekieł”. W czym tytuł ten jest lepszy od oryginalnego? Ewentualnie – które ze słów składających się na angielski tytuł oznacza “wrota”? Nie mam bladego pojęcia. Ale to niewielki problem, tytuł jest absurdalnie wręcz głupi – i taki ma być. Największym jednak absurdem jest to, że nowy film bardzo popularnego reżysera szybciej na Zachodzie ukazuje się na DVD, niż trafia na ekrany polskich kin. Podejrzewam, że większość miłośników kina Raimiego kupiło już go na eBayu, bo wśród okazji znaleźć można DVD w cenie polskiego biletu do kina. Albo po prostu ściągnęło (nielegalnie – sz, sz) z sieci.

Ale przejdźmy do filmu – a jest o czym mówić. Przede wszystkim bowiem Raimi doskonale wie, jak zbudować napięcie. Spora w tym zasługa może nieszczególnie oryginalnej, ale znakomicie “grającej” w obrazie muzyki Christophera Younga. Jest tu dobry montaż, niezłe zdjęcia i sceny, które raczej sugerują nadejście grozy, niż pokazują prawdziwe oblicza potworów. Owszem, miejscami krew leje się strumieniami, nie zawsze jednak wywołując przerażające efekty. Kiedy zaś potwory rzeczywiście pojawiają się na ekranie… Wtedy następuje, za przeproszeniem, kupa śmiechu.

Mamy tu bowiem nieco nadpobudliwego białego kozła, morderczą chustę, wściekłe garnki. Mamy niesamowitych miłośników myśli Freuda, meksykańskie medium, mamy wreszcie znakomitą wspomnianą już Cygankę – panią Ganush. Lorna Raver doskonale wiedziała, czego oczekuje od niej tak reżyser, jak i widzowie, i choć może przesadnie miota sztuczną szczęką i klątwami na prawo i lewo, jest przerysowana aż miło. A absurdalnych pomysłów Raimi-scenarzysta i Raimi-reżyser miał o wiele więcej.

Nie są więc może “Wrota do piekieł” horrorem szczególnie ambitnym czy szczególnie ambitną komedią, ale i tak dobrze wypadają na tle zalewu kin krwawą sieczką i tanią makabrą. Tu zaś mamy do czynienia z udanym połączeniem grozy i śmiechu, niezłym pastiszem i grą z konwencją. Sceny, które mają być zabawne, są tak głupie lub absurdalne (albo – i jedno, i drugie), że aż śmieszą. Kiedy zaś Raimi postanawia widza rzeczywiście przestraszyć, to choć czyni to środkami nieco już ogranymi, udaje mu się rzecz znakomicie.

I jeszcze ostrzeżenie – to nie jest film dla każdego. Nie macie poczucia humoru – omijajcie ten film szerokim łukiem. Nie czujecie absurdu – trzymajcie się z daleka od kina. Nie przepadacie za horrorami – nie stawajcie w kolejce po bilety. “Wrota do piekieł” to film dla bardzo szczególnego i jasno określonego grona odbiorców. Swoim fanom Raimi nie sprawi zawodu. Z pozostałymi widzami – może być różnie, choć jest to film niezły.