Jeden z najlepszych literackich horrorów, jakie przeczytałem w ostatnim czasie. Nie, nie jakaś wyjątkowo wybitna powieść, która miałałaby szansę zapisać się w historii światowej literatury (Patrz Wywiad z wampirem, Dziecko Rosemary), ale dobrze skrojony i niegłupi horror o Amerykanach i amerykańskich mitach.
Ok, to moja interpretacja. …
Fabuła jest prosta.
Albo nie. Pomysły fabularne Pociągu upiorów są proste i ograne. Little wygrzebał je ze skarbnicy typowych horrorowych motywów i ważne, żeby podkreślić, że nie grzebał specjalnie głęboko. Ale już ich nagromadzenie i ułożenie takie znowu proste nie jest. Little włożył do swojej książki i klasyczną opowieść o duchach, i modne katastroficzne wątki, trochę gore, sporo seksu i nośnych obyczajowych tematów. To wszystko zmiksował w nieco przewrotną historię, w której klasa literacka miesza się z kiczem, banał z oryginalnością i humor z powagą. A najlepsze jest to, że proporcje dobrał w idealnej ilości. Akurat tyle, ile trzeba, żeby wyszło mu z tego małe arcydzieło. Pociąg upiorów zatem to porządnie skrojony horror dla wszystkich fanów popkultury, zmęczonych dominacją Kinga i Mastertona oraz znudzonych ciągłą bezmyślną powtarzalnością ogranych już wielokrotnie wątków bez jakiejkolwiek, nawet najmniejszej, próby ich odnowienia.
1.
A chodzi mniej więcej o to:
Na początek czytelnikowi zostaje przedstawiona spora grupa głównych bohaterów: młoda studentka, samotna matka z dzieckiem, leśniczy-outsider i spragniony przygód młody chłopak. Każdy z nich z większymi lub mniejszymi sukcesami realizuje własne marzenia albo ucieka przed problemami; każdy z nich w końcu zostanie zgrabnie wtłoczony w spójną horrorową intrygę.
Mamy gotycką historię czarnoskórej studentki, która w liberalnym środowisku akademickim przeżywa tragedie, najpierw nawiedzonego domu, tajemniczego zdarzenia w podziemnych tunelach archeologicznych wykopalisk, a potem terroryzującej jej skórzanej pleśni. Pleśń tę można zinterpretować jako materializujący się wyrzut sumienia za przemilczane grzechy, rasizm i ksenofobię ukrytą pod kruchą powierzchnią poprawności politycznej, albo też zapowiedź nadchodzącego rewanżu.
W innej części USA kolejny bohater musi poradzić sobie z nawiedzającymi go widmami pięknych bliźniaczek. Bliźniaczki w erotycznych snach/nie-snach razem ze spermą wysysają z niego życie i doprowadzają na skraj szaleństwa.
Jest jeszcze samotna matka, która po rozstaniu z fanatycznym mężem, wraca do rodzinnego miasteczka i niefortunną serią zdarzeń (sic!) zostaje zmuszona do rozwiązania zagadki „nawiedzonego” domu i obrzydliwej, starczej zjawy, czyhającej na jej małego synka.
Na koniec wreszcie bohater, który ma zaprezentować – w pewnym sensie – punkt widzenia oprawców. Młody chłopak chińskiego pochodzenia, wyruszający w podróż po Stanach. Podróż ta ma urozmaicić jego monotonne życie, ale w efekcie doprowadzi go w najczarniejsze możliwe obszary ludzkiej historii.
Pociąg upiorów to powieść z gruntu polityczna, a przynajmniej silnie inspirująca polityczne interpretacje. Chodzi mi tutaj o podstawowy wątek powieści, a mianowicie dwuznaczna historia Stanów Zjednoczonych jako mocarstwa, które swoją potęgę zbudowało na okrutnej eksploatacji, tych którzy nie potrafili się obronić. Tych, których w imię chciwości i chorej ideologii dało się wykorzystać. Little uderza w czuły punkt. Wie, co najbardziej zaboli Amerykanów. Ostrze krytyki skierowane jest więc w mit budowanego dzięki odwadze i determinacji, sprawiedliwego kraju, dumnego ze swojej świetlanej historii; w mit o potędze państwa, którą zniszczyć może nieprzewidywalny i katastrofalny atak od środka; i wreszcie w mit o fikcyjnym równouprawnieniu i równie fikcyjnej tolerancji.
2.
Zapewne właśnie ten silny historyczno-polityczny akcent sprawił, że ta powieść nie została przychylnie odebrana przez polską krytykę. Żeby bowiem zrozumieć siłę grozy, jaka bije z jej kart, trzeba zaakceptowac fakt, że ważnym elementem tejże grozy w powieści jest obok standardowych zagrań (potwory, obrzydliwości, nastrój…) owa potencjalna dekonstrukcja mitu. Za nią posępnym krokiem idzie zniszczenie dotychczasowej tożsamości i poczucia bezpieczeństwa. Dlatego to o czym piszą recenzenci, że w Pociągu upiorów Little za bardzo wyciszył elementy grozy w porównaniu do swoich wcześniejszych powieści, wydaje mi się nietrafione. Grozy w Pociągu upiorów jest naprawdę dużo. Powieść jest straszna, tylko że jej mroczny potencjał został podzielony na grozę w ramach horrorowej konwencji (klątwa, upiory, szaleństwo…) i grozę mniej konwencjonalną, bardziej polityczną (O czym za chwilę…).
Czy gdyby Pociąg upiorów powstał w ramach polskiej, albo chociaż europejskiej tradycji byłby bardziej zrozumiały i łatwiej przyswajalny? Nie wiem. Wydaje mi się, że niekoniecznie chodzi tu o prostą odległość geograficzną.
3.
To o czym będę teraz pisał to moje luźne dywagacje [które zresztą są normą na tym blogu 😉 ] i nie mają jakiegoś specjalnego poparcia studiami nad amerykańską historią. Przemyślenia nad powodem dlaczego demitologizacja przeszłości może bardziej przerażać Amerykanów od Europejczyków. A co za tym idzie, dlaczego horror wg Little niekoniecznie musiałby się sprawdzić na starym kontynencie.
Groza Pociągu upiorów opiera się – o czym już mówiłem – nie tylko na standardowych zagrywkach i motywach, ale na aktywizowanym przez Little niebezpieczeństwie utraty części tradycji i w konsekwencji narodowej tożsamości. Bądź też raczej jej elementu. Przez co możliwe, że jest bardziej groźna dla Amerykanów niż Europejczyków. Chodzi mi o zwyczajną różnicę w kwestii ilości symboli przeszłości, budujących tożsamość narodową. Kiedy jest ich więcej tożsamości nie zagrozi, dewaluacja jednego z nich. Kiedy taka tradycja jest uboższa ilościowo (nie tysiąc, ale kilka set lat) być może strach przed jej częściową utratą jest bardziej dojmujący. Pewnie warto też dodać, że burzliwa historia Starego Kontynentu nauczyła Europejczyków, że takie przetasowania się odbywają.
Nie chciałbym być tutaj postrzegany jako fanatyczny antagonista amerykańskiej kultury, bo jest mi do takiego stanowiska WYJĄTKOWO daleko. Nie wiem też na ile moje rozważania są słuszne, a na ile trywializują i prymitywizują całą kwestię. Wydaje mi się jednak, że sama „lokalność” powieści Little nie jest aż tak determinująca odbiór, aby nie-amerykańscy czytelnicy nie byli w stanie zrozumieć, ani przejąć się kulturowym kontekstem.
Powód na „niekupienie” teorii grozy wg Litlle może więc wynikać z innej perspektywy w stosunku do mitów przeszłości i możliwości ich zdewastowania przez rewizjonistyczne interpretacje. Pociąg upiorów nie krytykuje tylko pewnego etapu w dziejach Stanów Zjednoczonych, on jednocześnie uderza w tak istotne dla Amerykanów elementy jak: mit o pierwszych budowniczych, spajających ogromną przestrzeń siecią linii kolejowych, która w XIX wieku stanowiła być albo nie być USA; ideał przedsiębiorczości ówczesnych obywateli, ich współdziałaniu i integracji, które są podstawą wielokulturowego państwa. A to już nie jest tylko reinterpretacja, ale całkowita degradacja tradycyjnych wzorców.
***
Jeżeli nawet pominąć cały ten wątek, to w Pociągu upiorów jest wiele innych politycznych treści, jak zagrożenie terroryzmem (atak na biały dom) czy kwestie integracji różnych narodowości, które czynią z powieści Little bardzo interesujący eksperyment. U Little bowiem, inaczej niż przyzwyczaił nas do tego horror, zło ukrywa się nie w tym, co jest niepoznane i inne, ale właśnie w ideologicznej uniformizacji. Niebezpieczni okazują się nie ci, którzy żyją na marginesie; którzy są inni, różni, ale ci, którzy stoją na straży integracji i kultu państwa jako wartości nadrzędnej. To budowniczy ery uprzemysłowienia są zbrodniarzami, to przyjaźnie nastawiona do obcych „komuna” studentów jest w rzeczywistością ostoją negatywnie pojmowanego konserwatyzmu. I wreszcie sama historia, która zamiast spajać i tworzyć, dzieliła i niszczyła wszystkich, którzy okazywali się niewystarczająco dobrzy do wizji nowego (białego) narodu.
4.
Nie chciałbym stworzyć mylnego wrażenia, że jest to powieść propagandowa, powieść z tezą. Pociąg upiorów to przede wszystkim horror i mimo, że jak zaznaczyłem nie pozbawionym społecznego kontekstu, jednak na warstwie horrorowej się skupiający, pozbawiony jakiejkolwiek irytującej tendencyjności. Bardzo zgrabnie i z dużym wyczuciem opowiadający o bólu, strachu i okrucieństwie, ale też o miłości, przyjaźni i wartościach rodzinnych.
No i do tego to się naprawdę świetnie czyta. Powieść jest zwięzła (!), treściwa i nieprzegadana. Trzyma w napięciu, mrozi krew w żyłach i ciekawi. Bohaterowie stworzeni są z ogromnym wyczuciem psychologicznym, a samo to nie jest już przecież zbyt częste. Reasumując cały ten tekst mogę przyznać, że literacki talent Little jest naprawdę zadziwiający, a on sam dołączył do mojego osobistego panteonu współczesnych pisarzy horroru, udowadniając przy tym moją tezę, iż zamiast marnować czas na Kinga czy Mastertona warto poszukać zupełnie innej jakości.
Polecam.