Tak niesamowicie nie chce mi się pisać o horrorach, że jedynym ratunkiem wydaje się rzeczywiście pisać o czymś innym. Na szczęście horror różnymi ścieżkami chadza i czasami można udawać, że się pisze o horrorze i pisać o czymś zupełnie innym.
Dzisiaj będzie o kryminałach. Nie spodziewajcie się jednak ani odrobiny szlachetności i etosu racjonalnego myślenia i dedukcji. Nie! Nie! Nie! Bo ja będę pisał o kryminałach dla kucharek (niczego nie odejmując kucharkom). Czyli o największej zdobyczy polskiej popkultury ostatnich lat: powieściach Gai Grzegorzewskiej.
Gdyby polska krytyka literacka była znacznie silniejsza, a w Polsce czytelnictwo bardziej popularne, Gaja ze swoim buntowniczym nastawieniem w stosunku do klasyki i bezpretensjonalną czaderskością zwiedziłaby po kolei wszystkie okładki kolorowych magazynów. Od Machiny poczynając, a na Polityce kończąc. Ponieważ jednak sytuacja w tym segmencie kultury wygląda o wiele dramatyczniej, Grzegorzewska musi egzystować gdzieś na obrzeżach mainstreamu A przecież na drugą tego pokroju divę popkultury w Polsce nie ma co czekać.
Utwory Grzegorzewskiej właśnie trudno odbierać inaczej niż jako hołd złożony popkulturze. Jej powieści przypominają trochę gotowe scenariusze filmowe, a więc: przezroczysty styl, wyraziści boharterowie, diabelnie dobre dialogi i wartka akcja. Fascynację umownościami kultury popularnej widać prawie na każdym kroku. Bohaterowie są jak wycięci z taśm filmowych z obrazów starego Eastwooda, filmów z Gibsonem, Costnerem, czy Willisem. Czysta brawura! Zawsze wygadani, odważni, niezależni, ociekający seksem, nieprzyzwoicie inteligentni i piękni. Nieprawdziwi tak bardzo, jak tylko przyzwyczaiły nas do tego celulidowe i papierowe opowieści kryminalno-sensacyjne. Bo też tylko tak bardzo nieprawdziwych bohaterów jest się w stanie bezgranicznie, natychmiastowo pokochać.
Julia Dobrowolska (frontmenka serii) to trochę taka Lara Croft z Tomb Raidera, gotowa na wszelkie wyzwania; trochę Carrie Bradshaw z nieodłącznym papierosem i drinkiem w dłoni; trochę ikona z thrillerów erotycznych z lat 80′ w stylu Kim Basinger, czy Sharon Stone; jak trzeba przyjmie rolę final girl w białym podkoszulku; a gdzieś głęboko w środku i tak jest niczym dobra i współczująca Doktor Ewa (serial z Ewą Wiśniewską), pochylająca się nad losem różnej maści prowincjonalnych nieszczęśników, niosąca kaganek oświaty w Polskę.
Oprócz niej mamy jeszcze tego, którego trzeba zdobywać. Szarmancki, chamski, świetny w seksie, macho, przystojny, i wysportowany, inteligentny, opiekuńczy, kochany i wulgarny i… wszystko, co jest potrzebne, aby otrzymać rolę samca alpha w powieściach sensacyjnych. Z Julią łączą go stosunki w typie: To skomplikowane. Co odcinek zmienia imię i co odcinek ulega wdziękom pięknej Julii.
Mamy jeszcze cynicznego redaktora telewizyjnego i (pisząc banalnie) całą plejadę różnej maści postaci, zasiedlających tradycyjnie kryminalne historie. Nie ma się co oszukiwać, tak naprawdę Grzegorzewskiej powinien wyść gniot, nad gnioty, a tymczasem pisarka pisze książki, które się czyta jednym tchem i łyka wszystkie te różne idiotyzmy i całą bufonadę z uśmiechem na ustach. Oczywiście trzeba najpierw kupić tę, przypominającą trochę filmy Tarantino, konwencję, w której cała zabawa polega na „robieniu złego filmu”. A Grzegorzewska na swoim poletku osięgneła prawdziwe mistrzostwo. Intrygi często są grubymi nićmi szyte (Topielica), przekombinowane (Żniwiarz), albo przeładowane wątkami (Noc z czwartku na niedzielę). Tylko że ani trochę nie przeszkadza to w czytaniu, bo Grzegorzewskiej udało się zrobić pierwszorzędne czytadło dla kucharek i blogerów. Intertekstualne nawiązania nie są oczywiście jedyną zabawą w powieściach, bo zagadki kryminalne są budowane całkiem przyzwoicie. Mają swoje wady, których pewnie powstydziliby się bardziej „poważni” autorzy powieści kryminalnych, ale odnoszę wrażenie, że w książkach Grzegorzewskiej kryminalna zagadka jest tylko pretekstem do opisania kilku fajnych scen, efektownych dialogów i opowiedzenia pewnego uroczego, baaardzo namiętnego romansu. Do książek Grzegorzewskiej od czasu do czasu wkrada się też horror. Najwięcej pisarka czerpie z konwencji slashera (bardzo ważny wątek w Żniwiarzu i mniej ważny, trochę wciśnięty na siłę, ale jaki efektowny w Nocy z czwartku na niedzielę). Pojawiają się też nawiązania do takich gotyckich motywów, jak stara czarownica, mieszkająca na skraju wioski, albo wieszcząca przyszłość, samozwańcza prorokini.
Czytanie tych książek przypomina więc trochę spacer po sfabularyzowanym słowniku literatury popularnej. Cała zabawa tkwi w szczegółach. A manifestacyjny hedonizm, seks i alkohol, które są głównymi bohaterami powieści Grzegorzewskiej wyraźnie informują o rozrywkowym przesłaniu jej kryminałów.
To nie jest literatura, którą się czyta, to jest postmodernizm, który się kocha!