Tak, tak… jest środek tygodnia, a mi odwala, więc nie ma się co spodziewać jakieś sensownej dłuuugiej notki o horrorach. Dlatego w dzisiejszej odsłonie tylko link. Link do dyskusji (patrz tytuł notki…)

i może fragment z moim udziałem:

Najbardziej się bałem na Silent Hill 1. Zwłaszcza fragment o szkole, a konkretnie dwa: kot wybiegający z szafki i telefon w jednej z klas. W tym pierszym najważniejszą rolę odgrywała podnosząca ciśnienie muzyka, w tym drugim „wyczekiwanie”. No bo to jest tak. Błąkasz się po zapaskudzonej złem, trupami, duchami itp obskurnej, odmienionej – jak za dotknięciem psychopatycznej wróżki zębuszki, co to bardzo dzieci nie lubi – szkole i nagle wchodzisz do klasy. niby taka sama, jak wszystkie inne, które już trzeba było zwiedzić, ale na środku stoi telefon. A jak stoi telefon to Ty wiesz, że zaraz zadzwoni. Oczywiście odbieranie go jest ostatnią rzeczą na jaką masz ochotę, ale niestety nie ma wyjścia. Więc z ciężkim sercem idziesz przed siebie, licząc, że może to tylko taki żart twórców filmów, ale nie… oczywiście dzwoni i chociaż od za długiego czasu nie robiłem nic innego tylko na to czekałem, to i tak podskoczyłem na krześle. 😉

W dwójce też było kilka mocnych momentów, ale muszę przyznać, że aż tak się chyba w nią nie angażowałem. Może dlatego, że główny bohater mnie wkurzał. Ale w pamięci zapadła mi scena, gdy stałem na długim korytarzu w jakimś motelu, a na końcu… odgrodzy kratami, ale i tak przerażający (bo wiesz, że prędzej czy później go spotkasz) Piramidogłowy. No i on sobie tak tylko stoi i na ciebie patrzy. Po pieciu minutach wgapiania się w ekran w końcu wchodzę w jakieś drzwi, coś tam przeszukuje, wracam na korytarz. Patrzę za kraty, a tam… pusto… I to mi dopiero zryło beret… no bo dopóki stał za tymi kratami, to przynajmniej wiedziałem, gdzie on jest… a tak on wie gdzie ja jestem, a mi pozostaje tylko czekać, aż wyskoczy nagle z tą swoją wielgachną siekierą czy czymśtam zza winkla i mi zrobi brzydko.

Na koniec to będzie – to pewnie zaskoczy co poniektórych – pierwsza scena z Prenumbry. Wiem, że potem było gorzej, ale mnie wtedy dobijała ta świadomość, że mój główny bohater – którego tym razem polubiłem od razu – zamiast wrocić sobie bezpiecznie na statku do domu, znaleźć kobiete, zrobić jej dzieci i żyć od weekendu do weekendu zejdzie na ośnieżony, odludniony ląd po to by rozwiązywać w TOTALNEJ samotności śmierć swojego ojca… I właśnie ten moment świadomego przejścia granicy był dla mnie najbardziej przerażający 🙁

W Obscure 2, której jeszcze nie przeszedłem, bo jestem za głupi, żeby zabić zmutowanego człowiekoroślinę i jego pojechanego synka z piłą mechaniczną, tak totalnie przerażających momentów nie było 🙂