Trudno stworzyć receptę udanego remake’u… A może wcale nie? Problem, pojawiający się już na wstępie, to pytanie o sensowność kręcenia od nowa filmów, które już powstały, zwłaszcza jeżeli już udało im się znaleźć swoje miejsce w historii kina i świadomości masowego odbiorcy. W przypadku remake’u Halloween mogą pojawić się takie wątpliwości. Film Johna Carpentera z 1978r., który posłużył jako podstawa do filmu Roba Zombie jest przecież świetny. Po co więc poprawiać arcydzieło?
Jeżeli zastanowić się nad postawionymi we wstępie pytaniami o „Halloween”, można znaleźć dwie, całkiem satysfakcjonujące, odpowiedzi. Pierwsza: chodzi o to, żeby publiczności sprzedać ten sam produkt jeszcze raz. (Na tej fali powstała cała masa kiepskich (Psychol, Omen) i całkiem niezłych (Teksańska masakra piłą mechaniczną) filmów. Drugie wytłumaczenie wiąże się z narodzinami pewnego motywu, postaci w kulturze masowej. Jeśli jest on dobry i wystarczająco fascynujący, to w oczywisty sposób pobudza do tworzenia jego kolejnych reinterpretacji. Nie ma wątpliwości, że w przypadku omawianego filmu motywem tym jest oczywiście święto Halloween (i skojarzenia, które się z nim wiążą), postacią natomiast mroczna personifikacja jankeskiego święta: Mikeal Myers.
Cóż, również nie bezzasadne będzie stwierdzenie, że w tym przypadku, jest jeszcze jeden powód. Ten film powstał po to, aby mogł go po prostu nakręcić Rob Zombie.
***
Postać twórcy wiele wyjaśnie jeśli chodzi o wymowę dzieła. W sumie niesamowity przypadek, bo pisząc o amerykańskiej popkulturze, można odnieść wrażenie, że twórcy to oddawna już tylko zwyczajni pracownicy, rzemieślnicy wielkich wytwórni filmowych. Jeżeli natomiast mówimy o tak charakterystycznej osobowości jak Rob Zombie, to ma to kolosalne znaczenie.
Rob Zombie, heavy metalowy muzyk, starannie dbający o swój demoniczny wizerunek, jako reżyser zadebiutował w 2003 roku odjechanym „Domem tysiąca trupów” Niskobudżetowa produkcja swoją bezkompromisowością zdobyła uznanie i odniosła sukces komercyjny. W dwa lata później do kin trafił sequil „Domu…”, „Bękarty diabła”. Patrząc na „Halloween” z perspektywy wcześniejszych filmów Zombie, trudno nie zauważyć, że to co najbardziej interesuje artystę, to źródła zła i zło właśnie.
Mamy więc z „Halloween” portet psychopaty. Jego dzieciństwo i narodziny. Zombie lubi bawić się z publicznością uczłowieczając bestę. Dlatego zanim Micheal założy swoją przerażającą maskę, mamy możliwość zobaczenia go w roli ofiary. Nastoletni, brzydki bękart, gnębiony w szkole i w domu budzi współczucie, a za jego okrutną zemstą, można odnaleźć, budzące pewne zrozumienie, poczucie spełniającego się odwetu. W ten sposób reżyser zrezygnował z kontynuowania takiego prezentowania postaci słynnego psychopaty jakie miało to miejsce we wszystkich dotychczasowych filmach z serii. Myers nie jest już złem w czystej postaci, bo, jak zdaje się mówić Rob Zombie, zło w czystej postaci nie istnieje.
Najciekawszym zagadnieniem tego filmu jest dyskusja na temat miejsca psychopatów w społeczeństwie. Patrzysz na kogoś kto zachowuje się jak bestia, ale jednoczesnie jest też przecież człowiekiem. Jeden z bohaterów filmu, lekarz zajmujący się nieletnim Myersem, porównuje go do burzy… jako istoty ze wszech miar niezdolnej do zrozumienia i opanowania. Swoją (prawdziwą?) twarz główny bohater ukrywa za maską, albo długimi, spuszczynymi włosami… Jego zachowanie to skrzyżowanie ludzkich odruchów spragnionych miłości i akceptacji chłopca i krwiożerczej bestii dla której ludzie i zwierzęta to jedynie nadające się do wyładowania flustracji przedmioty…
Rob Zombie stara się zatem odpowiedzieć na pytanie: Czy Michael Myers jest chory, czy zły?
Tego typu rozważania są właściwie główną osią całego filmu. Najbliższe otoczenie: lekarz, matka bezskutecznie próbują odpowiedzieć sobie na pytanie czy Michael zasługuje na współczucie, czy jedynie na nienawiść. Kwestię tę komplikuje początek filmu, przedstawiając głównego bohatera jako ofiarę: niezrozumiany przez innych, wyszydzany w domu i w szkole outsider może budzić współczucie, a moment z przejścia roli ofiary i kata ma w sobie coś, dla tępionego dotychczas Myersa, z katharsis. Ciekawie również wyglądają dlasze losy tej postaci. W momencie dokonania zbrodni Myersa staje się sławny. Wszyscy natychmiast zaczynają zwracać na niego uwagę, słuchać, co ma do powiedzenia.
Tego typu komplikacje nie pomagają w zrozumieniu i wydaniu opinii. Na tym w dłużym stopniu polega cały urok filmu Roba Zombie. Unika prostych odpowiedzi, a jedynie ukazuje cały skomplikowany proces narodzin zła z pełnym relatywizmem, jak się z tym wiąże. Jednocześnie prowokuje do zadania sobie pytania czy ostatecznie, vez względu na przyczyny jakie do niego prowadzą, zło jest złem i zasługuje tylko na potępienia. Może wypełnione zrozumieniem, ale jednak potępienia. Ostatecznie nie bez powodu matka po kolejnym ataku jej syna popełnie samobójstwo…