Czuję się trochę tak, jakbym zaczynał kroczyć po wąskiej ścieżce nad wielką niebezpieczną szczeliną 😉 zaczynając pisać o serialu, o którym piszą i mówią wszyscy i to w samych superlatywach (i który na samym Bloxie doczekał się masy blogów tematycznych).

Zwłaszcza na tym blogu.

są spoilery

Lost nie są horrorem. Bez dwóch zdań. Jestem więc trochę jakby uzurpatorem, który kradnie telewizyjną przygodówkę s-f, żeby się podpisać pod długą listę fanów serialu, powymądrzać i powykradać wszystkie około horrorowe wątki.

Oczywiście przypisanie Lostów do nurtu grozy byłoby nadużyciem. Nawet jeżeli w serialu pojawiają się typowe dla horroru tropy – „duchy”, potwory, nierozwiązane zagadki czy wreszcie (przede wszystkim) inwazyjna, sekretna i nadzwyczajna przestrzeń – to w przeciwieństwie dla tradycyjnego horroru nie służą wywołaniu strachu, ale zaciekawieniu. Mimo to motywy te pojawiają się tam w takich ilościach, że formalna zmiana konwencji z przygodowej fantastyki na grozę (przynajmniej w pierwszym sezonie) nie sprawiłaby twórcom wiele trudności. Wystarczyłoby jedynie sposępnić klimat i zintensyfikować straszące oddziaływanie owych motywów. Można oczywiście dyskutować czy to posłużyłoby serialowi. Pewnie nie.

Na początek postaram się podzielić serial na trzy warstwy fabularno-ideowe, za pomocą których spróbujemy przyjrzeć się historii rozbitków.

1-szy Najważniejszy -> Nazwijmy go historią postaci. W rzeczywistości stanowi ok 50 proc. treści poszczególnych serii. Poznajemy ją poprzez restrospekcje, które prezentują losy głównych bohaterów przed i po katastrofie. Mają za zadanie nie tylko wypełnić „czymś” kolejne odcinki, bo sama „wyspowa” fabuła z pewnością nie wystarczyłaby na 6 sezonów, ale też wytłumaczyć obecność rozbitków na przeklętej wyspie. Bo jak sugerują twórcy nie jest ona przypadkowa i każdy z głównych bohaterów całym swoim życiem kierował w ten sposób, aby znaleźć się wśród pasażerów feralnego lotu Oceanic 815. Wydaje się, że właśnie ta warstwa scenariusza ma największe znaczenie. Pozwala poznać osobowość rozbitków, ich sekrety, grzechy i zarysować bardziej uniwersalną metafizyczną oś interpretacyjną.

W tej części mam oczywiście swoich ulubionych bohaterów, a co ciekawe… ci bohaterowie, których lubię oglądać na wyspie, niekoniecznie przypadają mi do gustu w swoich lajfowych historiach. Okropnie zawszę nudzę się na historiach Jacka, Sawyera… Natomiast najciekawiej prezentuje się wieczna ucieczka Kate i wieczne kłopoty Locke’a. W ogóle w dwóch pierwszych sezonach znacznie więcej i z większą różnorodnością twórcy skupili się właśnie nad życiem bohaterów z Oceanic 815. Co było o tyle sensowne, że pozwoliło nam poznać bohaterów i zobaczyć, jaką niesamowitą zbitką są. Najważniejszy w tych wszystkich biografiach zagubionych jest… motyw ojca i motyw matki. Powraca wciąż jak bumerang i nie jest to w żadnym razie amerykańska, lukrowa laurka tylko bardzo realistyczna, patologiczna relacja. Zastanawia mnie, jak ma się to, albo będzie się miało, do ostatecznego rozegrania wszystkich wątków, bo to że bohaterowie przywieźli ze sobą swoje problemy, kompleksy, żale i nierozwiązane konflikty z rodzicami na wyspę, widać już w pierwszych odcinkach.

2-gi Najbardziej atrakcyjny -> czyli przygodówka, opowiadająca zdarzenia jakie mają miejsce po rozbiciu samolotu. Sporo tutaj tajemnic, pościgów, melodramatycznych rozstań, zasadzek, spisków, szpiegów, czyli to wszystko czym od wieków karmi się popkultura w jej odmianie podróżniczo-awanturniczej. To właśnie w tej warstwie usytuowane są robinsonowe wątki (przeżycie na wyspie, budowa tratwy czy poszukiwanie pożywienia), relacje interpersonalne pomiędzy bohaterami (jest bardzo tradycyjnie: trójkąty, czworokąty miłosne, zdrady, kłótnie, odkrywanie uczuć rodzinnych), a także to co stanowi zagwozdkę intrygi czyli motyw Tajemniczości (wątki bunkra, Francuzki, tajnej organizacji i chyba przede wszystkim złowrogich Innych).

3-ci Katalizator wszystkich interpretacji -> czyli to, co sami twórcy nazywają mitologią wyspy. Każdy współczesny kultowy serial (z gatunku tych fantastycznych) opiera się w dużej mierze na swoistej odmianie wierzeń w stylu New Age. W przypadku tej produkcji są to bardzo ładnie zapakowane tezy na temat wymienności przypadku i przeznaczenia, filozofii winy i kary, prawdy i kłamstwa, czy miejsca jednostki w wydarzeniach, kreujących losami wszechświata. Na to wszystko nałożona jest psychologia w jej czasami bardzo nierealistycznym, magicznym ujęciu.

Te trzy warstwy przewijają się między sobą, wiążą i dopełniają. Piszę o tym, żeby pokazać, coś co oczywiście nie będzie żadną rewelacją. A mianowicie, że dobrze dobrana dawka tego wszystkiego potrafi skutecznie przyciągnąć i zatrzymać przy odbiorniku telewizyjnym. Chodzi zapewne o dobrze dograne wątki obyczajowe i sensacyjne, które łagodzą, być może normalnie nazbyt ciężkie do zaakceptowania dla masowego odbiorcy, fantastyczne serce serialu.

A co z horrorem? Lost wykorzystuje kilka bardzo typowych motywów. Wyliczając od początku: (1) mamy „kingkongowski” motyw z potworem w dżungli. Po przybyciu na nieznaną wyspę bohaterowie dowiadują się, że jest ona zamieszkana przez niebezpieczną, dziwną istotę, ukrywającą się za czarną mgłą… albo tą czarną mgłą będącą… mamy więc monster movie, który momentami łączy się i przeplata z klasycznym animal atack. Potwór co raz okazuje się rozszalałym dzikiem, niedźwiedziem polarnym czy… jak w jednym, bardzo hitchockowskim, z epizodów trzeciego sezonu, trującym pająkiem. (2) Oprócz tego na równi rozwija się wątek, którego można by nazwać „ghost story”. Konstrukcja świata przedstawionego sugeruje naturalnie, że bardziej niż z duchami mamy do czynienia z projekcjami bohaterów. Nie ma wątpliwości, że niektóre wątki, jak na przykład ten z tajemniczą, nawiedzoną chatką (3 i 4 sezon) jest tak klasycznie horrorowy jak to tylko w horrorze możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że ich niezwyczajne pojawianie się i znikanie, zwłaszcza że dotyczy osób, które nie powinny na wyspie się znaleźć jest bardzo, bardzo „duchowate”. (3) Do tego dorzucić można cały arsenał thrillerowych wątków: tortury, tajne eksperymenty na ludziach, porwania, morderstwa itp.

W Lostach na plan pierwszy, moim zdaniem, wysuwają się dwa obsesyjne motywy. Pierwszy to relacja ojciec (rodzice) – dzieci; drugi – portrety kobiet.

Tak, nie ma co do tego złudzeń w Lostach ojcowie to dupki. Zostawiają swoje dzieci i ich matki, wykorzystują je i poniżają. Relację między nimi są tak patologiczne i dotyczą tylu bohaterów (Locke, Ben, Jack, Claire, Alex), że staje się on przewodnim tematem filmu. Tu nie ma dobrych rodziców. Matka Kate, która skazuje córkę na straszny los; ojciec Locke’a, który jest prawdziwą eskalacją tej patologii; ojciec Bena, który nie ukrywa swojej nienawiści do syna… Przykłady można by mnożyć. Wyjątkiem jest jedynie Michael, który okazuje się idealnym ojcem, ale bardzo nieidealnym przyjacielem.

Drugim ciekawym punktem są portrety kobiet. Kompletnie niestereotypowe dla współczesnej popkultry, co jest prawdziwym ewenementem, biorąc pod uwagę jak mocno Lost w tej popkulturze jest osadzony. W serialu wszystkie kobiety są wyemancypowane. Nie ma tutaj tradycyjnego podziału ról na męskie i żeńskie. Kobiety pełnią dokładnie te same funkcje co mężczyźni. Są silne, decyzyjne i niezależne. Jeżeli się zakochują, to jest to miłość w pełni partnerska, a jeżeli nie – jak to ma miejsce w przypadku matki Kate i jej drugiego męża jest ona deprymowana w oczach widzów.

Dla mnie bardzo ciekawym zagraniem jest pomysł na likwidację kolejnych, głównych bohaterów serii pod koniec każdego sezonu. Chociaż rozczarowujące jest to, że czasami są to postacie znacznie ciekawsze niż stabilna grupa GŁÓWNYCH bohaterów (Jack, Kate, Sawyer). Pozwala jednak na ciągłe utrzymywanie widzów w napięciu. No i ekstremalnie winduje w górę jakość zakończeń poszczególnych sezonów.

Doskonałe dwie pierwsze serie, bardzo średnia trzecia i znowu bardzo dobra czwarta. Właśnie rozpoczynam oglądanie piątej. Zdaje się, że ma być sześć, więc jest szansa, że poziom się utrzyma chociaż wiadomo, że nie każdemu może odpowiadać coraz bardziej widoczny zwrot serialu w stronę s-f.

Ja bardzo polecam!