„O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną”
Tak! właśnie tak. W ten listopadowy, spokojny czas warto przybliżyć sobie nieco klasyki. A jak ma być współczesna klasyka to niech będzie tak klasycznie, jak to tylko możliwe: psychopatyczni mordercy, wymyślne tortury, jeszcze wymyślniejsze tortury, pięknie, odważne heroiny, przeklęte domy, małomiasteczkowe tajemnice z przeszłości, dziwaczni lokatorzy i gore. Dużo, dużo gore.
Chodzi o Instynkt śmierci.
To już trzecia książka Bentleya Little, którą przeczytałem i z każdą kolejną coraz bardziej nie mogę zrozumieć, czym ten bardzo przeciętny amerykański pisarz, tak się zasłużył, że uznaje sie go za następcę Stephena Kinga. Little następcą Kinga naturalnie nie jest. Jego powieści zbyt mocno tkwią w gatunkowych schematach, aby były w stanie – już nawet nie wnieść coś nowego do horroru, ale chociaż – przedstawić ograne motywy w ciekawszy, nowszy sposób. Z drugiej strony Instynkt śmierci potwierdza fakt, że Little dobrze zna się na swoim rzemiośle. Nie ma jednak zamiaru wychodzić poza gatunkowe schematy i szukać nowych dróg dla horroru, czy też dla siebie jako pisarza horrorów. Czasami udaje mu się te wyeksploatowane motywy sprzedać lepiej (Pociąg śmierci), czasami gorzej (Dominium), ale ostatecznie i tak chodzi tylko o trzymające w napięciu czytadło (Instynk śmierci), które wychodzą mu zupełnie zacnie i w tym, jak sądzę, oraz w tej niewolniczej wierności XX-wiecznemu horrorowi, tkwi jego przepis na sukces. Kto z nas nie kocha czytać tego samego, jeżeli jest to dokładnie to, co lubimy najbardziej? Stąd zapewne moja spora tolerancja na różnorakie gatunkowe potworki. Tolerancja ma oczywiście swoje granice, ale tym razem na szczęście nie było groźby jej przekroczenia.
Instynkt śmierci opowiada historię, których było już tysiące. W małym, prowincjonalnym mieście dochodzi do serii okrutnych i, na swój chory sposób, spektakularnych zabójstw. Miejscowa policja wydaje się bezradna… Tymczasem w centrum niebezpiecznych zdarzeń, zupełnie wbrew swojej woli, staje dwudziestokilkuletnia Cathy – ot, taka sobie sympatyczna dziewczyna z sąsiedztwa.Atmosfera robi się coraz bardziej napięta, podejrzanych przybywa, a morderca wydaje się być niebezpiecznie blisko.
Ta banalna do bólu intryga została jednak urozmaicona ciekawie napisanymi bohaterami. Żeby nie było nieporozumień, bohaterowie Little’a nie są jakoś wybitnie oryginalni i spsychologizowani, ale mają te cechy, które są najważniejsze dla popkultury: lubi się ich (bądź nie) i są zupełnie naturalni, realistyczni, zwyczajni. Wydaje się, jakbyśmy ich znali od zawsze. To spory plus. Zwłaszcza, że powieść opiera się właśnie na bohaterach i ich wzajemnych interakcjach. Jak to w horrorze ważnym wątkiem jest też trauma, jaką przeżył każdy z bohaterów w przeszłości, a także ich kompleksy, lęki i sytuacja rodzinna. Little mile mnie zaskoczył, bo pokazał, że nie ma problemu z interesującym opowiedzeniem jeszczze raz tej samej historii o tych samych ludziach. Jest atrakcyjna final girl, Cathy, zagubiony i samotny nastolatek oraz przystojny, bohaterski policjant. Niby nuda, ale te 200 stron czytało mi się bardzo przyjemnie.
Zdaję sobie jednak sprawę, że niektórzy w horrorze szukają czegoś więcej, niż jedynie przywoitym, krok po kroku, spełnianiu wymogów gatunku oraz prezentacji wymyślnych sposobów zabijania ludzi. Tych wszystkich lojalnie uprzedzam, że na nic więcej w tej powieści nie można liczyć. Ja jednak od czasu do czasu lubię dokładnie takie historie i – co więcej – lubię je dokładnie za to. Więc (chociaż nadal moją ulubioną książką Little pozostaje Pociąg upiorów) z czystym sumieniem mogę polecić Instynkt śmierci właśnie na te krótkie jesienne dni, do tramwaju, autobusu czy pociągu. Z pewnością nie zmęczycie się (lektura nie wymaga specjalnego skupienia), a podróż szybko minie. Chociaż ta książka nie jest bynajmniej żadnym wydarzeniem w świecie literackiego horroru.
Polecam.