Ten film chciałem obejrzeć od momentu, gdy zobaczyłem jego zwiastun, w trakcie prezentowania tytułów, jakie miały się pojawić w 2008 roku na festiwalu w Multikinie. Niestety z jakiś tam powodów The Abandoned (i Blood River Masona) został wykreślony i zastąpiony, którąś z shitowatych pozycji, jakie zaserwowali widzom organizatorzy imprezy. Jak się okazało całkowicie niesłusznie, bo The Abandoned to naprawdę warty polecenia hiszpańsko-brytyjsko-bułgarski horror o powrocie do utraconych korzeni.

The Abandoned. Porzuceni

Po krótkim, wyrazistym prologu rozpoczyna się właściwa akcja. Główna bohaterka 40-letnia Marie, przybywa ze Stanów do Rosji, aby załatwić sprawę pewnego spadku. Otóż otrzymuje farmę swoich biologicznych rodziców. Dla Marie jest to szok, bowiem adoptowana w dzieciństwie przez Amerykanów nie zna faktów, dotyczących swojego pochodzenia. Decyduje się jednak pojechać na farmę Kaidavoskich.

Na miejscu okazuje się, że jest to wybudowany w lesie, na całkowitym pustkowiu zdewastowany i porzucony przed laty, potężnych rozmiarów budynek. Zdezorientowana i pozostawiona samej sobie Marie rozpoczyna przeszukiwania – jak się szybko przekonuje – nawiedzonego domu.

Przeklęta farma okazuje się pułapką z której nie sposób się wydostać. Marie (Anastasia Hille) wraz z napotkanym tajemniczym mężczyzną Nicolaiem (Karel Roden), który podaje się za jej brata próbuje rozwiązać mroczną zagadkę z ich wspólnej (?) przeszłości.

Realizacja przywodzi mi na myśl Silent Hill w reżyserii Gansa i powieść Dom Dekkera i Perettiego. Niesamowicie mroczne i przerażające lokację zniszczonego przez czas domostwa, bohaterowie zdani tylko na siebie i rządzący się własną pokrętną logiką świat, w którym trzeba się odnaleźć i przeżyć.

Na ogromny plus zasługuje wykonanie. Dzieło zrobione z klasą. Scenografia upiornego domostwa nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że zrobiono ją z budzącą podziw starannością, przywiązując uwagę do wszelkich detali. Wystrój domu był nie tylko przerażający, ale było w nim coś prawdziwego. Tak, jakby oprócz mrocznego tła miał on przypominać o nieubłaganym upływie czasu. Wizualna strona filmu jest bez wątpienia najmocniejszym atutem tej produkcji. Do tego należy również dodać sugestywne udźwiękowienie. Odgłosy krzyków i płaczu dzieci, które odbijają się echem po pustych (?) korytarzach i pokojach, przerażają tak samo, jak błądzenie bohaterki po upiornym domu i dzikich okolicznych lasach.

Bardzo przypadł mi do gustu klimat filmu. Niby głównym nośnikiem grozy są mrożące krew w żyłach tajemnicze odgłosy i zrujnowane, przysypane kurzem, naznaczone minioną tragedią pokoje, korytarze i schody. A jednak właśnie doskonałe zdjęcia i oświetlenie łączą te wszystkie elementy w idealną przypowieść o spełnionym koszmarze. Są niczym wyjęte z najbardziej stereotypowych historii, ale zrobione w tak dopracowany sposób, że w żaden sposób nie rażą umownością i przesadzoną sztampą.

Jeżeli natomiast zastanowić się nad fabułą, to tutaj można odczuć lekkie rozczarowanie. Historia na samym początku zapowiada się bardzo zachęcająco. Głównie ze względu na interesującą główną bohaterkę, w którą niezwykle łatwo uwierzyć. Niby jej postać zostaje nakreślona kilkoma kreskami, a jednak zrobione jest to na tyle umiejętnie, że otrzymujemy w pakiecie realistyczną, może trochę zmęczoną życiem, dojrzałą kobietę. Nie przypomina ona w niczym przesadnie roztrzęsionych i histerycznych bohaterek z amerykańskich produkcji. (Czasami wydaje mi się, że to właśnie nietuzinkowe konstrukcje bohaterów są jednym z filarów europejskiego horroru). Nie chce w tym miejscu wprowadzać nikogo w błąd, bo nie uraczyli nas twórcy Porzuconych psychodramą na miarę Dziecka Rosemary Polańskiego czy nawet Innych Amanebara. Warto jednak zaznaczyć, że postać Marie została poprowadzona w taki sposób, że nie przypomina w niczym anonimowych i byle jakich bohaterek horrorów. Nie jest irytująca, a jej strach i zachowanie bardzo ładnie komponują się z ogólną stylistyką i… prawdopodobieństwem.

Można naturalnie zarzucić temu filmowi przesadzoną próbę zapętlenia intrygi. Zwłaszcza, że jest to zapętlenie bardzo powierzchowne. Mniej więcej od połowy filmu niezwykle łatwo domyślić się jak będzie wyglądało rozwiązanie. Kto jest kim i dlaczego. Mimo to, może właśnie z powodu bardzo dobrej realizacji, w ostatecznym rozrachunku te uproszczenia nie przeszkadzają. Można nawet powiedzieć – w nieco przesadzonej nadinterpretacji 😉 – że sztywne trzymanie się fabularnych schematów typowej ghoust story w tym konkretnym przypadku unaoczniają idee opowiadanej historii na temat ostateczności przeznaczenia i marionetkowej wizji człowieka.

Obraz z pewnością na długo pozostanie w pamięci.