W tym wpisie zastanowię się nad kilkoma sprawami. Po pierwsze: dlaczego blogerom wolno być ekspertami w dziedzinie, jaką opisują. Po drugie: gdzie leżą granicę „słusznej” i „niesłusznej” interpretacji. I po trzecie: dlaczego mimo braku zgody na określone tezy warto zachować umiar, zdrowy rozsądek i zasady uczciwej dyskusji.
Wstęp
Właściwie nie wiem, na ile odnoszenie się do tekstu, jaki zamieścił Piotr Pocztarek z Grabarza Polskiego (i bloger), ma sens. Tekst jest tak kuriozalny w swoich tezach i niezamierzenie autoironiczny, że gdyby, mimo wszystko, nie zirytowała mnie manifestacyjna nonszalancja jego Autora, może przeszedłbym nad nim do porządku dziennego.
Odsyłam zainteresowanych do 17 numeru internetowego magazynu Grabarz Polski. Tamże, „w mrocznym zakurzonym i naznaczonym pajęczynami kąciku” Piotra Pocztarka odnajdziecie echa flejmu, jaki rozgorzał przy okazji mojej recenzji filmu Ostatni dom po lewej.
No właśnie, nie do końca jestem pewien jak skomentować całość wypowiedzi, bo generalnie nie odmawiam Autorowi prawa do własnej opinii (of course!) i uważam, że dyskusja i wymiana argumentów jest wartością nieocenioną, czy to w ramach komentarzy na blogu, dyskusji na forum, czy artykułów i felietonów. Wolałbym, jednak, aby odbywała się raczej w ramach tak chętnie przywoływanego przez Piotra Pocztarka profesjonalizmu.
Bo to właśnie brak profesjonalizmu jest głównym grzechem Jego tekstu.
Ad. 1
Pozwolę sobie na zacytowanie (z podaniem źródła jednak!) kilka najbardziej „barejowskich” kwiatków felietonu Piotra Pocztarka:
Żyjemy w XXI wieku (…). Obowiązkowo musimy miec konta na Facebooku, Twitterze, Blipie, bo tylko tam możemy pokazać , jacy jesteśmy „cool”, „jazzy” i w ogóle inteligentni. No i najlepiej, żebyśmy mieli blog. (…) Gorzej, jeśli blog zaczyna spełniać rolę medium, a staje się to coraz częstszym zjawiskiem.
Mój komentarz: Abstrahując już od tego, że ostatnie zdanie w całości jest jednym wielkim zaprzeczeniem tego, co Pocztarek pisze akapit wcześniej… (Dobre blogi to te, które nie wyrażają opinii autora, ale zawierają w miarę neutralne informacje; złe blogi to te które stają się medium… Ale przecież dobre blogi to te, które nie tworzą informacji, ale je przekazują (!) Czym zatem jest medium w definicji wg Pocztarka???) – To fakt że blogi stają się medium jest doprawdy zatrważający! Tylko co zrobić z fantem, że Blogi są medium i nigdy nie były niczym innym? Przekazują informacje i zarazem je tworzą. Jako jedna z form Internetowej wypowiedzi przekazują informacje, ale ich główną funkcją – bardziej niż przekazywanie informacji (robią to już lepiej dofinansowywane portale internetowe) – jest JEDNAK jej komentowanie, ergo jej tworzenie. Blog jest świątynią indywidualizmu, a subiektywny komentarz blogera jest podstawą każdego z nich. Blogi nigdy nie były niczym innym. Zawsze przekazywały subiektywne informację, jakie bloger uznał zastosowne opublikować.
Dlatego też zarzucanie blogerom, że tworzą informacje zamiast przekazywać, ba, że niby dopiero zaczynają pełnić tę funkcję, jest absurdalne. No bo jaką inną funkcję mają pełnić skoro na tym polega właśnie nidea blogowania: Na unikalnym, subiektywnym komentowaniu!
Dalej czytamy: Co to dla nas oznacza w praktyce? A to, że każdy nagle stał się ekspertem w każdej dziedzinie, a dostęp do odsączonych informacji staje się coraz trudniejszy.
Mój komentarz: Wydaje się, że ideałem Piotra Pocztarka jest Internet jako miejsce, w którym wypowiadają się utytułowani eksperci ex cathedra. Tylko że taki sposób informowania jest całkowicie dostępny w tradycyjnych mediach i naprawdę nie trudno go znaleźć. (!) Siłą Internetu, o czym nie raz pisałem na swoim blogu, jest jego demokratyczna natura. To znaczy: każdy może skomentować każdą sprawę i każdy może się z tym komentarzem nie zgodzić. Wartość takiego dyskursu wzrasta oczywiście wraz z dopracowanymi i racjonalnymi argumentami komentujących blogerów i komentujących blogi czytelników.
Niestety nie wiemy z jakiej pozycji zabiera głos Piotr Pocztarek. Wydaje się, że mamy w jego przypadku do czynienia ze sprzecznością performatywną. Z jednej strony Felietonista ubolewa nad tym, że Internet jest dla każdego i pozwala na publikacje tekstów osób pozbawionych wiedzy eksperckiej, z drugiej strony Autor „Sztuki nadinterpretacji” sam z tego prawa korzysta (sic!). W związku ze wszystkimi treściowymi i formalnymi nieścisłościami w jego tekście można chyba od razu pominąć przypuszczenie, że Piotr Pocztarek jest jednym z tych nielicznych posiadaczy eksperckiej wiedzy w Internecie, o którą się z takim zapałem dopomina.
Ad. 2
Nie mam pojęcia jak skomentować kosmicznie absurdalne stwierdzenia jakie padają w omawianym felietonie. Felietonie, a więc w gatunku jakby nie patrzeć z ambicjami dziennikarskimi.
Chodzi mi tutaj o stwierdzenia, że…
Piotr Pocztarek: Nie rozumiem (…), jak można szeroko i dokładnie omawiać aspekty dzieła, ktore nigdy nie istniały, nie istnieją i nie będą istnieć. Moim zdaniem nadinterpretować można dzieła, które się kocha (…). Ale po co dorabiać głębię moralną, historyczną i ideologiczną w dziele, którego w naszej opinii nie warto oglądać? Tego nie rozumiem.
Mój komentarz: Po pierwsze skąd tak obszerna wiedza na temat tego, co istnieje i co nie istnieje? (Zwłaszcza, że przecież to tezy! [Nie bułka z masłem] Rozmawiamy o nich! Ergo chyba jednak: Istnieją!) I – co zabawniejsze – skąd pewność, że istnieć nie będą? Zakładam, że Piotr Pocztarek nie ma dostępu do jakiejś totalnej, metafizycznej wiedzy na temat przyszłości. Zwłaszcza, że rozmawiamy o kwestiach z obszaru humanistyki, która generalnie opiera się na bardziej lub mniej weryfikowalnych hipotezach, dlatego przewidywanie jakie tezy będą promowane i akceptowane (bo chyba o to chodziło autorowi felietonu) jest bardzo karkołomnym zajęciem.
Wracając do tezy o nieprawomocności mojej interpretacji (bo o tezie, że nie powinno się interpetować filmów, których się nie lubi nie będę dyskutować), nadmienię , że Stanley Fish w swoim eseju: Co czyni interpretację możliwą do przyjęcia? dowodził już, że nie istnieją interpretacje równe i równiejsze.
Fish ironicznie rozprawia się w nim z postawą, jaką zdaje się kultywować Autor „Sztuki nadinterpretacji”:
Prawda jest wyraźnie widoczna, dostępna każdemu, kto ma oczy, aby widzieć, lecz niektórzy czytelnicy wolą jej nie widzieć i perwersyjnie podmieniają swoimi własnymi znaczeniami znaczeniami, które wyraźnie za sobą niesie.
Fish dowodzi w swoim eseju coś, co mi wydaje się oczywiste, ale co najwyraźniej oczywiste nie jest: Nie ma interpretacji złej, jeżeli poparta jest argumentami, problemem jest jedynie elastyczność punktów widzenia.
Fish: (…) chodzi o to, że o ile istnieją zawsze mechanizmy dla wykluczenia odczytań, ich źródłem nie jest tekst, lecz wytwarzające tekst strategie interpretacyjne uznawane w danej chwili. Wynika z tego więc, że żadne odczytanie, jakkolwiek nie wydawałoby się ono dziwaczne, nie jest wewnętrznie niemożliwe.
Można byłoby mi zarzucić, że sprytnie wybrałem sobie Stanleya Fisha i jego teorię interpretacji, aby nadać większą wagę mojej analizie. O ile nie zmienia to faktu, że taka wizja interpretacji jest mi bliska, to chciałem także wskazać, że moje stanowisko jest doskonale prawomocne w dzisiejszym literaturoznastwie czy filmoznastwie. Można z takim punktem widzenia się zgadzać lub nie, trudno natomiast go ignorować.