Po długiej przerwie spowodowanej „przeżyciami” związanymi z Festiwalem Horrorów najwyższy czas powrócić do wątku o strachu wywołanym horrorami. Lęk przed fikcją. Odsłona trzecia.
W porzednich odcinkach (1,2) dowiedzielśmy się, że logicznie rzecz ujmując, uczucie strachu powiązane jest z naszymi przekonaniami na temat świata. W skrócie: nie możemy bać się czegoś o czym wiemy, że nie istnieje. A jednak, choć doskonale zdajemy sobie sprawę, że to bajka boimi się filmów z kosmitami i demonami w roli głównej. Teoretycznie przecież nie powinny one wywoływać w nas takich emocji.
Jedna z teorii, jakie przedstawia w swojej książce Filozofia horroru Noel Carroll, głosi, że podczas oglądania filmu albo czytania książki ulegamy tak silnej iluzji, że zapominamy o fikcjonalności obserwowanych zdarzeń i odbieramy je jako prawdziwe.
Gdyby jednak przyjąć takie wytłumaczenie, pojawiłby się kolejny problem. A mianowicie, jak to możliwe, że ulegając iluzji, że atakujący nas manitou jest prawdziwy, tkwimy dalej spokojnie w fotelu z książką w ręce, a nie uciekamy, próbując uratować przed rzezią mściwych indiańskich demonów naszą rodzinę?
W tym miejscu na pomoc przychodzi inna teoria referowana przez Carrolla:
Teoria udawania
Nazwa mówi właściwie sama za siebie. Teoria ta próbuje nas przekonać właśnie do tego, że strach wywoływany w nas przez zombie i inne Paris Hilton nie jest prawdziwy, ale udawany właśnie. Tzn. oglądając Dom woskowych ciał tylko bawimy się, że przerażają nas pokazywane w nim postacie i zdarzenia. W rzeczywistości używamy tylko pojwawiających się w nim rekwizytów i sytuacji do zabawy w pozorny strach.
Takie wytłumaczenie rozwiązuje problem nieadekwatności naszego zachowania do (ewentualnego) przekonania na temat realności psychopatycznych syjamskich braci. Emocja wywołana w ten sposób nie jest prawdziwa, ale jest na tyle intensywna, że powoduje wydzielanie adrenaliny i uczucia z tym związane.Fakt, że nie zdajemy sobie sprawy z takiego stanu rzeczy nic nie znaczy. Możemy przecież nie zdawać sobie sprawy z reguł gry, ale nie znaczy to, że w nią nie gramy. Można założyć, że są one naturalnie wpisane, poprzez trening kulturowy, w odbiór utwórów fikcjonalnych. Dochodzi do tego jeszcze jeden argument, a mianowicie obserwacja, że bardzo często, gdy mówimy o bohaterach filmów czy powieści traktujemy je jak byty rzeczywiste. Udajemy, że relacjonujemy rzeczywiste wydarzenia.
Wydawać by się mogło, że teoria udawania jest naprawdę mocna. Pojawiają się jednak wątpliwości. Po pierwsze wątpliwości budzi zepchnięcie naszych emocji do sfery udawania. Sam pamiętam relację jednej osoby, która opowiadając swoje wrażenia z jednego z filmów grozy z przejęciem zapewniała, że musiała co jakiś czas wyłączać telewizor i zatrzymywać sił, tak bardzo była przerażona. Dopiero po wypaleniu papierosa i przespacerowaniu się parę razy po pokoju, gdy emocje już opadły, uruchamiała wideo z powrotem i oglądała dalej. Sam pamiętam także swoje reakcję i zapewniam, że nie wiele miały wspólnego z udawaniem. Pojawia się zresztą wątpliwość, że gdyby jednak tak było, że strach nie jest prawdziwy, a my uczestniczymy w grze, to nie powinno być problemów z jej opuszczeniem w każdym momencie i zawieszeniu wszystkich negatywnych emocji. Komu jednak w dzieciństwie zdarzyło się oglądać Laleczkę Chucky ten z pewnością zdaje sobie sprawę, że tłumaczenie sobie, że to tylko film i nie prawda na nie wiele się zdają. Gdyby teoria udawania była prawdziwa nie mielibyśmy z tym problemów. Skoro udejemy, to możemy też przecież przestać udawać.
Dodatkowo wątpliwa jest chęć, nawet nieświadomego, wzięcia udziału w grze. Idąc na festiwal horrorów, mam nadzieje na autentyczne emocje. Gdybym bowiem miał tylko symulować strach wybrał bym tańszą opcję i obejrzał w telewizji 1189 odcinek Klanu i udał, że ogladam horror. Skoro emocje są grą, które można włączyc i wyłączyć, teoretycznie nie byłoby z tym nic trudnego.
Teoria udawania, mimo że t e o r e t y c z n i e wyjaśnie paradoks fikcji z rzeczywistością chyba jednak ma niewiele wspólnego.