Trzy filmy kinowe. I choć „W chmurach” Jasona Reitmana to chyba najsłabszy z obrazów tego reżysera, znakomite aktorstwo oraz wielka prawda, jaka w nim tkwi, sprawiają, że nie tylko doskonale się go ogląda, ale też że dzieło to ważne. Trzeba jednak przyznać: w innej sytuacji ekonomicznej taki film w Stanach Zjednoczonych raczej by nie powstał.
Ryan Bingham (doskonały George Clooney), choć powoli zaczyna wchodzić w późny wiek średni, bez ustanku podróżuje. Rutyna codziennej pracy pochłonęła go tak bardzo, że nie przeszkadza mu dojmująca pustka mieszkania i życia prywatnego. Zawód, który wykonuje od lat, również nie wydaje mu się zły – choć praca Ryana to zwalnianie ludzi. Zwalnianie tych, których szefowie nie mają dość odwagi, by sami tego dokonać. Ale gdy nasz bohater spotyka dwie kobiety – Alex Goran (znakomita Vera Farmiga) i Natalie Keener (w tej roli Anna Kendrick), stateczny airbus, jakim zdawało się płynąć życie Ryana, wpada w turbulencje. Czy można żyć, rezygnując z odpowiedzialności za innych? Czy można pogodzić się z wieczną samotnością i zadowolić się tylko przygodnym seksem ze spotykaną raz na kilka miesięcy osobą? Podróż, która może okazać się ostatnią w karierze Ryana, zmienia naszego bohatera, a i dla nas staje się inspiracją do podjęcia wielu refleksji.
Reitman realizuje najnowszy film w poetyce zbliżonej do wcześniejszych swych obrazów. Jak zawsze pozostaje na pograniczu komedii i dramatu, choć elementów zabawnych mniej tutaj, niż w „Juno” czy w „Dziękujemy za palenie”. Jest raczej subtelna, delikatna ironia, wybuchów śmiechu podczas projekcji nie uświadczymy.
Ale „W chmurach” to nie tylko obraz o samotności. To także obraz o… relacjach międzyludzkich. Okazuje się bowiem, że bez osób bliskich żyć tak naprawdę nie można. Że czasem każdy odczuwa potrzebę zrobienia czegoś dla innych. Dla Ryana okazją po temu, szansą na pokazanie, że tak naprawdę zależy mu na wychodzącej za mąż siostrze, staje się możliwość zrobienia na jej prośbę zdjęć młodej pary na tle różnych pejzaży Stanów. Cóż, kiedy w końcu jego gest okaże się mniej spektakularny, niż tego byśmy oczekiwali.
Bo Ryan, choć wmawia sobie, że na nikim mu nie zależy i nikogo nie potrzebuje, tak naprawdę jest wielkim specjalistą od ludzi. I nie polega to tylko na umiejętnej manipulacji, dzięki której zrozpaczony pracownik, który właśnie otrzymuje wymówienie, odnosi wrażenie, że zyskał największą szansę na odmianę swojego życia. Ryan wie, czego ludzie potrzebują i z każdą spośród spotykanych osób nawiązuje prawdziwe relacje. Rozumie, że osobom, które za chwile otrzymają wypowiedzenie, należy się szacunek, który tu wyraża się poprzez bezpośrednią rozmowę.
Inaczej młoda i mocno naiwna Natalie. Ta zauroczona jest możliwościami, jakie daje nowoczesna technika. Dlatego chce, by zwolnienia przez podróżujących pracowników firmy zastąpić… videokonferencjami. Wkrótce jednak zrozumie, że rzeczywistość wirtualna nigdy nie zastąpi relacji prawdziwej, osobistej.
„W chmurach” to także doskonały film czasów kryzysu. Samotność, zmaganie się ze skutkami zwolnienia, konieczność rezygnacji z luksusów (podróży poślubnej) – wszystko to ma działanie terapeutyczne na nas wszystkich, a na Amerykanów w szczególności. Nagle bowiem dowiadujemy się, że również bohaterowie szklanego ekranu mają podobne do nas problemy, że są nam bliżsi, niż moglibyśmy się spodziewać. Oczywiście jest to bliskość czysto wirtualna, tak przez Reitmana krytykowana. Ale bliskość bardzo przyjemna, krzepiąca i dająca ulgę. „W chmurach” to więc film, który idealnie trafił w swój czas i wielu z nas z pewnością na długo go jeszcze zapamięta.
PS: Pierwszy strzał: „W chmurach” w kategorii „Najlepszego filmu” raczej Oscara nie dostanie. Choć byłby to wybór lepszy, niż na przykład nagroda dla „Avataru”.