Zanim zacznę się tłumaczyć z Batmana na horror story (naiwny kto twierdzi, że jest z czego), wytłumaczę się z tytułu notki. Cytat: Żyję w kokonie horroru ładnie komponuje się z fabułą najnowszego komiksu Neila Gaimana o Batmanie i jest cytatem właśnie. Cytatem z mojego aktualnie ukochanego serialu number 5 czyli z Glee. I to tyle dygresji, bo wpis to będzie recenzja. A recenzowany będzie komiks wg scenariusza Neila Gaimana i z rysunkami Andy’ego Kuberta pt. Batman: Co się stało z zamaskowanym krzyżowcem.
Kocham Batmana. – rozpoczyna swój wstęp do komiksu pisarz-fantasta. I ja mógłbym tak zacząć recenzję. Zacznę jednak od czegoś bardziej na miejscu. A mianowicie od tego, co łączy dwie moje fascynacje: horror i komiksowych superherosów.
O horrorowych konotacjach postaci Batmana pisałem już przy okazji serii wpisów o romantycznych inspiracjach w kreacji świata przedstawionego (Bruce Wayne jako bohater bajroniczny, Gotham jako Suesowskie miasto tajemnic i wątki romansowe budowane zgodnie ze schematem XIX wiecznej, tragicznej miłości romantycznej). Jednak to jak wiele Batman zawdzięcza literaturze gotyckiej widać, nawet znacznie lepiej niż na wykorzystywanych toposach, na gotyckim kostiumie i scenografii. W tej konkretnej realizacji doskonale uchwycił tę specyfikę Gaiman (a właściwie grafik Andy Kubert, ale scenariusz bardzo sie do tego przyczynił), realizując przestrzeń jakby wprost wyciągnietą z mrocznego snu Mary Shelley.
Mamy więc „przyozdobione” trumną i świecami piwnice małego baru, które – niczym katakumby z opowiadań Poe – stają się areną zdarzeń i miejscem, skrywającym t a j e m n i c ę. Mamy koniecznie spowity mrokiem nocy cmentarz z grobami ludzi, których śmierć przypieczętowała tragiczny los ich bliskich. Wreszcie: onieśmielająca wielkością i chłodem gotycka recydencja Wayny’ów, symbolizująca z jednej strony majestatyczność, z drugiej pustkę wewnętrzną głównego bohatera. I sama, zniewalająco ukazana przez rysunki Kuberta, architektura Gotham City, realizująca z jednej strony mit steampunkowej metropolii przyszłości, z drugiej średniowiecznego miasta-twierdzy.
Od strony graficznej komiks jest na wysokim poziomie. Jest kwintesencją tego jakie powinno być Gotham City i jego mieszkańcy. Odpowiednio dramatyczny i symboliczny, ale bez kiczu i zmanierowanej przesady. Bardzo, bardzo, bardzo podoba mi się to w jaki sposób Kubert przedstawił poszczególnych bohaterów. Psychopatyczny batman, „everymenowski” Bruce Wayne, klasycznie piękna Selina Kyle oraz niepiękna, ale bardzo dzika i zwierzęca Kobieta-Kot. A także (w tej wersji chyba nawet bardziej tajemniczy i niepokojący od tytułowego bohatera) kamerdyner Alfred.
A co z arcyłotrami? No właśnie, arcyłotrowie w pewien sposób wysuwają się (nie po raz pierwszy) na czoło i to oni stanowią jądro historii.
WROGOWIE BATMANA RÓWNI BOHATEROWI
Zacznę od banału. Kluczem do sukcesu opowieści jest nie tylko postać zamaskowanego krzyżowca, ale także bardzo wyraziste postacie jego przeciwników. Joker, Poison Ivy, Pingwin, Dwie Twarze nie mają w sobie wiele z komiksowego przerysowania i umowności. Powiedziałbym raczej, że są żywcem wyjęci z konwencji horroru. Gdyby nawet nie istniała seria o Batmanie, każdy z nich mógłby znaleźć sobie miejsce w jakimkolwiek horrorze jako ucieleśnienie Totalnego Zła. Świetnie wiedzą to reżyserzy dwóch najważniejszych filmwoych serii: Burton i Nolan. Burton wyciągający swoich frontmenów: Jokera i Pingwina z koszmarnego, dziecięcego snu i Nolan wzorujący postać Jokera na popkulturowej wizji psychopaty jako seryjnego, okrutnie oszpeconego, brutalnego mordercy bez skrupułów.
Kobiety-potwory to zabójczynie wzorowane na postaci klasycznej femme fatale z domieszką komiksowej dosłowności lub horrorowych atrybutów, jak kto woli. Poison Ivy czy Kobieta-Kot jako żądne męskiej energii wampirzyce. Posiadająca 7 żywotów, wychodząca w nocy na swoje łowy, Kobieta-Kot, albo uśmiercająca słodkim pocałunkiem, zabita i wskrzeszona, Poison Ivy.
Osobno trzeba napomknąć o postaci dra Cane/Stracha na wróble, który prawie bez jakiegokolwiek przetworzenia przemaszerował z opowieści o Boogeymenia do komiksowego universum superłotrów. Postać, której główną bronią jest wzbudzany strach. Chociaż podobną bronią dysponują pozostali przeciwnicy Batmana… i sam Batman.
Tak jak nietrudno wyobrazić sobie czysty gatunkowo, pozbawiony jakiejkolwiek batmanowości horror, z udziałem czarnych bohaterów serii, tak nietrudno wyobrazić sobie odwrotny zabieg. Przeniesienia, którejś znanej z horrorów postaci do świata Batmana. Czy to Freddy Kruger, czy Jason, czy wreszcie Klaun z To, oni wszyscy idealnie wpasowaliby się w krajobraz Gotham. Świetnie pokazuje to, jak płynna potrafi być granica pomiędzy gatunkami, co jest banalne, i jak bardzo i na wielu poziomach horror wyswobodził się z gatunkowego getta podrzędnej literatury i filmu klasy B.
Nie bez powodu zresztą w jednej z animnowanych wersji swoich przygód Batman zmierzył się z samym Draculą.
Takich przykładów można by mnożyć, ale skoro udowodniłem już związki serii o Batmanie z horrorem, warto nareszcie wspomnieć o główny bohaterze tego wpisu, czyli o samym komiksie.
BATMAN. CO SIĘ STAŁO Z ZAMASKOWANYM KRZYŻOWCEM
Kilka słow o fabule (która jest nietuzinkowa i pokazuje na jakim poziomie osadzenia w kulturze masowej jest postać Batmana skoro doczekała się tylu ciekawych reinterpretacji).
Nie będzie żadnym spojlerem napisanie, że ta historia rozpoczyna się od śmierci Batmana. A raczej uroczystości pożegnania rycerza z Gotham. Ta zaznaczona w tytule rycerskość nie jest bez znaczenia, bo honorowy wymiar potyczek i zachowania tytułowego bohatera jest w opowieści Gaimana bardzo podkreślony. W swoim nieprzystosowaniu Batman jawi się jako postać poza czasem. Batman nigdy nie idzie na kompromis – mówi jeden z bohaterów i tak jak średniowieczni rycerze (oczywiście nie ci prawdziwi, ale ci z eposów rycerskich) oddaje swoje życie w służbie walki z niegodziwością świata i obronie słabszych.
A teraz nie żyje i przy jego trumnie spotykają się jego wrogowie i przyjaciele w celu odkrycie tejemnicy śmierci zamaskowanego krzyżowca. Każdy z nich opowiada swoją własną historię śmierci Batmana, z których najwazniejsze są historie tych bohaterów, którzy dla Batmana/Wayne’a mieli wyjątkowe znaczenie. Na specjalne wyróznienie zasługuje naturalnie relacja Alfreda, która – poza dobrym zakończeniem – jest najmocniejszą i najciekawszą częścią tego komiksu. Trzeba zaznaczyć, że nawet gdyby była jedynym plusem tej historii (a tak nie jest), to dla niej samej warto by ją przeczytać.
Komiks jest po prostu na dobrym poziomie, który, dzięki Bogu, utrzymuje się do samego końca. Zapewniam, że na czytelników w finale nie czeka rozczarowanie. Jednocześnie ciekawa jest ta parodystyczna zagrywka, dzięki której każdy może wybrać, czy Zamaskowanego krzyżowca traktować jako część kanonu czy po prostu jako dobry żart pisarza.
***
W tym konkretnym, egmontowskim wydaniu do głównej historii zostały jeszcze dołączone trzy inne. Opowieść o narodzinach Trującego Bluszczu, opowieść o dziennikarzach, realizujących reportaż o wrogach Batmana i czarnobiały żart: rozmowa Batmana z Jokerem. Całość kosztuje 49,90 zł i przyznam, że nie mam pojęcia czy za taki komiks to dużo, czy mało. Wiem tylko, że jest on wart mszy, a dla fanów Batmana, takich jak ja, wart jest posiadania za te 49,90.
Proste: Batman jest wieczny!