Czy serwis Booklikes.com jest w stanie zamieszać na światowym rynku witryn poświęconych książce? Mam szczerą nadzieję, że tak – każdy bowiem sukces polskiej firmy dobrze wróży nam wszystkim, nie wspominając o tym, że ożywienie w branży, jak zwykle, solidnie się przyda. Niestety, w chwili obecnej Booklikes.com więcej obiecuje, niż faktycznie oferuje. W dodatku kopiuje większość rozwiązań z serwisów, które na polskim rynku istnieją już od dłuższego czasu. A to podoba mi się zdecydowanie mniej.

Kilka dni temu czytaliśmy na Spidersweb.pl, że twórcy Okazjum.pl dostali się na amerykański SeedCamp, gdzie walczyć będą o uwagę inwestorów z serwisem agregującym informacje o dostępnych na rynku książkach, pozwalającym tworzyć indywidualne rekomendacje czytelnicze, prowadzić wirtualne biblioteczki oraz porównywać ceny w różnych księgarniach. To właśnie ta ostatnia funkcja w połączeniu z ogromną bazą informacji o książkach miała być największą siłą serwisu. Dziś, po fazie zamkniętych testów, serwis został udostępniony szerokiemu gronu odbiorców. I wszystkie moje obawy się potwierdziły.

W ostatnich kilku dniach pojawiały się zrzuty ekranu prezentujące serwis. Dotarł do nich między innymi Tadeusz Pilas z Bookmarketing.pl i Ksiazki.TV „Nakanapie.pl 2? Lubimyczytac.pl 2 i 1/2” – skomentowałem wówczas jego wpis na Facebooku. Dziś mogę powiedzieć otarcie – Booklikes.com to przeniesienie na grunt amerykański dobrych polskich stron internetowych. To po prostu klon tych serwisów. I nawet nie chcę myśleć, jak bardzo wściekli muszą być ich twórcy, że nie zdecydowali się wcześniej serwisów swych przetłumaczyć, znaleźć odpowiednich domen i udostępnić zachodnim internautom.

Na razie bowiem możemy na Booklikes.com dodać książki do wirtualnej biblioteczki – oznaczyć je jako czytane, przeczytane lub takie, po które sięgnąć chcemy. Możemy dodać do nich komentarze. Możemy śledzić biblioteczki naszych znajomych i obserwować profile znanych pisarzy (nie, żaden z nich na BookLikes.com się nie udziela). Na bazie naszych lektur serwis dostarczy nam kolejne rekomendacje czytelnicze. I w zasadzie to tyle, na razie bowiem nie mamy linku do zakupu książki czy porównywarki cen (twórcy chyba na razie pracują dopiero nad programami partnerskimi). Potężnym problemem jest też fakt, że nawet, jeśli dodamy kilka czy kilkanaście książek do naszej wirtualnej biblioteczki, a serwis wyświetli nam rekomendacje, to o poleconych nam książkach nie dowiemy się praktycznie niczego. Nie ma bowiem w Booklikes.com opublikowanych opisów wydawców. Prawdopodobnie twórcy liczyli na to, że zaległości te nadrobią użytkownicy, tu jednak całość będzie trwała dość długo i pierwsi internauci, którzy odwiedzą serwis, mogą być dość mocno rozczarowani.  Całość serwisu stworzona została po angielsku, a w bazie polskich książek szukać próżno. Start polskiej wersji serwisu planowany jest na końcówkę roku.

Nie chciałbym w tym miejscu oceniać szans Booklikes.com na rynku amerykańskim – nie jestem specjalistą w tym zakresie i nie wiem, na jak silną konkurencję serwis musi się nastawić – tamtejsze wortale obserwuję od przypadku do przypadku. Wiem natomiast, że w Polsce takie serwisy tworzone były przez pasjonatów, którzy dopiero z czasem swoją działalność profesjonalizowali. Znali jednak już na starcie potrzeby danego rynku i preferencje internautów. Bez tego sukces Booklikes.com za oceanem może nie być pewny.

Wiem też, że serwis w Polsce może mieć niejakie problemy ze zdobyciem stałego grona wiernych użytkowników. Przede wszystkim jego reklama we „Wproście” to jednak falstart z punktu widzenia większości polskich użytkowników – niewiele osób zachwyci się u nas serwisem, w którym po prostu nie ma polskich książek. Druga sprawa to unikalność oferty serwisu. A ta, jako się rzekło, jest zerowa. Nie wiem, po co przeciętny użytkownik miałby przenosić swoje konto z Lubimyczytac.pl, Nakanapie.pl, Biblionetki.pl czy – wreszcie – z serwisu Granice.pl? By zyskać dostęp do bazy książek zagranicznych? Powiedzmy otwarcie – w Polsce miłośnicy książek wydanych w obcych językach to margines. To specjaliści w zakresie nowych technologii, programiści oraz – być może – część marketingowców czy ekonomistów. I raczej szybko ów stan rzeczy się nie zmieni. Resztę zaś funkcji użytkownicy znajdą w serwisach, w których konta już mają, w których mają już swoje wirtualne biblioteczki i historię czytelniczych przygód. Po co mieliby zaczynać od nowa? Tego po prostu nie rozumiem.

Na koniec powtórzę rzecz, o której w tym blogu pisałem już niejednokrotnie: bardzo nie lubię klonów istniejących już serwisów. Jako osobie parającej się literaturą wydają się one po prostu plagiatem – a wszyscy wiemy, co się z tym wiąże. Booklikes.com zaś – to również powtórzę po raz kolejny – nic nowego swoim użytkownikom na razie nie oferuje i od naprawdę ostrej krytyki powstrzymuje mnie przede wszystkim fakt, że serwis zaczyna od próby zawojowania rynku amerykańskiego. Współczuję więc konkurencyjnym serwisom przyszłego rywala, który garściami czerpie z ich funkcji, zarazem jednak sugerując wiele spokoju. To nie jest łatwy rynek. I sukces nowej inicjatywy może być o wiele trudniejszy, niż się komukolwiek wydaje.