Czasem zostaje się wieczorem w domu po nieudanej randce, wrzuca do odtwarzacza dvd to co sie wygrzebało w empiku i tak zamiast na imprezę ze znajomymi ogląda przed telewizorem kolejny film. Podobno jeden z najlepszych i najbardziej oryginalnych azjatyckich horrorów… Podobno… Wiolonczela

Początek wyglada mniej więcej tak. Główna bohaterka, Hong Mi-ju, jest nauczycielką gry na wiolonczeli.Przed laty sama marzyła o roli wielkiej artystki, ale życie zweryfikowało jej ambitne plany i sprowadziło do roli zwyczajnej nauczycielki, rzemieślniczki. Wydawać by się jednak mogło, że Mi-ju nie ma jednak powodów do narzekania. Mieszka w pięknym, przestronnym domu razem ze swoim opiekuńczym, przystojnym mężem, jego przyjaźnie nastawioną do świata siostrą i dwójką dzieci. Jedna z córek jest co prawda dzieckiem autystycznym, ale rodzina nie ma żadnych poważniejszych kłopotów i życie mija im w harmonii i wzajemnej miłości.

Do czasu…

No właśnie. Najpierw Hong Mi-ju dostaje propozycję przyjęcia posady wykładowcy na prestizowej uczelni, pod warunkiem jednak, że schowa dume do kieszeni i przekupi dziekana, później atakuje ją i grozi jedna ze studentek, która oskarża Mi-ju o złamanie kariery. Do tego dochodzą jeszcze powracające koszmary z przeszłości i nieco neurotyczny charakter głównej bohaterki. a to wszystko to i tak dopiero początek problemów w jakich znajdzie się Mi-jung i jej rodzina. Niektórych naprawdę przerażających… prowadzących prostą ścieżką do piekła, albo szaleństwa.

To co jest najciekawsze w filmie koreańskiego reżysera, Woo-Cheol Lee, to pewne wymieszanie konwencji, niezbyt częste w azjatyckim kinie grozy. „Wiolonczela” to stylowa, mroczna opowieść, ktora balansuje na granicy thrillera i horroru. Wszystko co dzieje się na ekranie może być efektem klątwy jaka związana jest z tytułowym instrumentem, ale być może wszystko to jest tylko grą jaki prowadzi ze światem chory umysł głównej bohaterki. Niewyraźna granica między realnością i magią są właśnie, w moim mniemaniu, oprócz zdjęć i muzyki najmocniejszą stroną filmu. Pozwalają na dystans w stosunku do wyświechtanych juz motywów znanych z Ringów i innych Klątw (opętane przedmioty, klątwy z przeszłości i bladolice, długowłose upiory. Głównym tematem bowiem nie jest stawienie czoła bezlitosnej, spragnionej zemsty duszy, ale odpowiedź na pytania dotyczące własnej tożsamości i własnego miejsca w ułożonym, materialnym świecie, w którym są miejsca na większe i mniejsze zbrodnie, ale nie na szacunek, wierność i lojalność. Trochę przewrotne jak na horror, ale też, jak zauważył Bartłomiej Paszylk w swojej recenzji filmu, „Wiolonczela” bardziej niż do Ringu podobna jest do psychodelicznych filmow Polańskiego, w których zwyczajność miesza się z szaleństwem, a groza i metafizyka z psychologią.

„Wiolonczela” to film, który zaskakuje. Zaskakuje spokojnie przeprowadzaną akcją, stylowymi zdjęciami i niepokojem, który przemawia poprzez puste przestrzenie, ciszę i melancholię szarego, codziennego życia. Woo-Cheol Lee zdaje się pokazywać jak bardzo niestabilne jest nasze życie w cywilizacji przepełnionej racjonalnością i pewnością jutra, permanentnym biegiem w nieznane. Pokazuje jak nagły i koszmarny może bye chaos, który może zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie.

Polecam