Serial na podstawie powieści „Pod kopułą” Stephena Kinga zaczął się od mocnego uderzenia. A potem napięcie stale  wzrastało. Niestety – przede wszystkim w dwóch pierwszych odcinkach.

Zacznijmy od tego, że w powieści i w serialu nieco inaczej rozłożone zostały akcenty. Wielkość – nie bójmy się tego słowa – wielkość tej prozy tkwiła w jej bohaterach. Bohaterach, których historie, motywacje, przeżycia były o wiele bardziej interesujące niż główny nurt fabuły.

Oto mieszkańcy przeciętnego niewielkiego amerykańskiego miasteczka Chester’s Mill stają w obliczu sytuacji skrajnej.  Miejscowość, w której żyją, zostaje nagle odcięta od świata za sprawą  niewidzialnej kopuły. Nikt nie może przez nią przejść, nie da się jej zniszczyć ani ominąć. Wypadki i problemy, jakie owa zapora powoduje, sprawiają, że napięcie w miasteczku stopniowo rośnie, zmierzając do wielkiego wybuchu. Przede wszystkim obserwujemy jednak, jak na światło dzienne wychodzić poczynają demony dręczące kolejnych mieszkańców. Dowiadujemy się, jak wiele tajemnic skrywać mogą z pozoru przykładni obywatele. Dowiadujemy się wreszcie, że prawdziwym zagrożeniem nie są dla nas tajemnicze istoty z kosmosu, ale my sami. Nie wiemy, jak w obliczu tragedii zachowają się nasi przyjaciele i sąsiedzi. Ba – nie możemy nawet być pewni, jak zachowamy się i my.

Serial powstały na podstawie książki rządzi się innymi prawami – posługuje się bowiem zupełnie innym językiem. Tu kluczowe są obrazy. Nie można o ludziach opowiadać (a to King potrafi czynić w sposób pasjonujący). Trzeba oddać im głos w niezbyt długich dialogach, nie można wprowadzać pozakadrowych  monologów. Lepiej postawić na ludzkie zachowania, mimikę. Nie wolno jednak widza znudzić.

Dlatego w serialu liczy się raczej suspens. Atmosfera. Dobre tempo, napięcie, budowane od pierwszej sceny. Mniej wiemy o bohaterach. Więcej o samym miasteczku, które wypada nader malowniczo. Serialowe „Pod kopułą” to rozrywka na wysokim poziomie. Dwa pierwsze odcinki zapierają dech w piersiach. Nie pozwalają oderwać się od ekranu i sprawiają, że godzina seansu mija błyskawicznie.

W trzecim odcinku pojawiają się mielizny. Twórcy musieli siłą rzeczy wielu książkowych wątków się pozbyć jako „mało filmowych”. Zamiast tego jednak, by wypełnić luki, zaczynają widza nużyć. W trzecim odcinku nie ma praktycznie żadnej nowej, a ważnej dla widza informacji. Jest pościg za człowiekiem, który uległ panice, graniczącej z napadem szaleństwa. Sam zamysł nie jest zły, ale już w tym momencie należałoby atmosferę „zagęszczać” i ukazywać rosnące poczucie zagrożenia. Zamiast tego mamy balujących nastolatków i kontynuację wizji, które dręczyły część z nich już w części wcześniejszej. Nie jesteśmy nawet o krok bliżsi finału, za to coraz bardziej zbliżamy się do kolejnej przerwy reklamowej, która sprawi, że serial na siebie zarobi…

Oczywiście, nad serialem nadal unosi się duch jego producenta, a zarazem autora książki – Stephena Kinga. Ten zaś wie, jak robić efektowne kino. Tyle, że widz obserwuje, jak świetna literatura staje się tylko świetną rozrywką. Szkoda. Co nie zmienia faktu, że „Pod kopułą” i tak zapewne stanie się hitem i jedną z ciekawszych serialowych premier. Nie tylko letniego sezonu.