Spróbować streścić fabułę Ludzkiej przystani to jakby z braku kreatywności zarżnąć tę książkę bez litości. Z drugiej strony pisać o niej, że jest fascynująca, ciekawa i oryginalna, to pisać nic nie znaczące frazesy. Najlepiej byłoby po prostu stwierdzić, że koniecznie trzeba ją przeczytać, ale istniałoby poważne niebezpieczeństwo, że nie potraktujecie tego poważnie.

Tymczasem Ludzka przystań jest to jeden z najlepszych horrorów obyczajowych od czasów Dziecka Rosemary. I trudno zaprzeczyć, że pod wieloma względami jest on o wiele lepszy od przywołanej powieści Iry Levina. Nie rzucajcie na mnie gromów, tak uważam. Chociaż pewnie można by podyskutować. Jeżeli zaś chodzi o współczesny horror to… niech sobie Amerykanie cieszą się swoim Stephenem Kingiem, Europa, dzięki Bogu, ma Linqvista. To wystarczy.

Idziemy dalej.

Napisać o Lindqviście, że jest pisarzem w pełni dojrzałym literacko, to tak jakby poklepać go belfersko po plecach. To byłby afront. Ludzka przystań to wejściówka do literackiego wagonu pierwszej klasy. Nie muszę w tym miejscu dodawać, że: jeżeli chodzi o popkulturę, bo nie chodzi. Ludzka przystań to wejściówka do literackiego wagonu pierwszej klasy, tak jak dla Tove Jansson taką wejściówką była Dolina Muminków w Listopadzie, dla Virginni Woolf – Pani Dalloway, a dla Witkowskiego Lubiewo. Szwedzki pisarz, posługując się atrybutami i schematami charakterystycznymi dla literatury grozy, stworzył spektakularną sagę, w której strach jest tylko dodatkiem do wielkich tematów, takich jak ojcostwo, miłość, samotność, ból, odpowiedzialność czy wina. Lindqvist jednoznacznie daje do zrozumienia, że nadnaturalna groza jest tylko formą, przez którą ukazują się te zupełnie realistyczne problemy i historie. Banalne? Niby tak, ale dodajmy do tego ogromny talent literacki i melodramatyczną zdolność chwytania ze serce czytelnika dobrą opowieścią i wyśmienicie dopracowanymi bohaterami.

minus za polską okładkę

Akcja powieści ma miejsce na przeklętej wyspie Domarö. Głównymi bohaterami Lindqivist uczynił dwójkę silnych i niezależnych mężczyzn. Nie są oni oczywiście stereotypowymi mężczyznami literatury popularnej. Tak niemęsko zagubieni, chwilami bierni i trzymający się na uboczu, potrafią jednak, w jakimś sensie, kontrolować sytuację, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Albo raczej potrafią rzucić się instynktownie w wir działania.

Fabułę powieści obserwujemy więc z perspektywny sędziwego Simona (byłego magika, wieloletniego partnera niezależnej, tak feministycznie niezależnej Anny Grety; to chyba tylko Skandynawom wychodzi pisanie tego typu postaci bez popadania w ideologizacje i sztuczność) oraz Andersa , wnuka Anny Grety. Anders, który zostaje ustawiony w centrum wszystkich zdarzeń, przybywa na Domarö, aby zmierzyć się z traumą, jaką nosi w sobie po zaginięciu córki. Właśnie owo niezwykłe zaginięcie Mai, stanowi punkt wyjścia dla tajemniczej intrygi, w której to losy różnych ludzi przecinają się, tworząc powykrzywianą, mroczną i niebezpieczną mozaikę pewnej niebanalnej klątwy.

Bohaterowie Ludzkiej przystani, również ci drugoplanowi, to prawdziwy majstersztyk literatury obyczajowej. Lindqvist nie bez sentymentów dla stworzonych przez siebie postaci, buduje miasteczko, w którego skład wchodzą dziwacy, ekscentrycy, alkoholicy i dawne piękności. Zwykłe życie toczy się swoim torem, ale gdzieś obok, ukryte w cieniu, na to wszystko spogląda tajemnicze, nieznane Zło. Coś czai się w Domarö od lat. Coś, co mieszkańcy tej położonej na odludziu wysepki nauczyli się ignorować, przynajmniej wówczas kiedy na to pozwala.

Właściwie nie sposób opisać tę książkę nie odwołując się do matryc tak dobrze znanych z literatury popularnej. Można by więc sądzić, że nic dobrego z tego dla książki nie wynika. Na szczęście bylibyśmy w błędzie. Wytrychem dla jej niesamowitości jest nie tylko wciągająca, niczym porządny dreszczowiec, fabuła, ale też niespotykane ujęcie horroru, postrzeganego przede wszystkim jako dramat, a nie straszący gadżet. Po namyśle muszę napisać, że Ludzką przystań można potraktować jako opowieść, albo jako pewną zabawę konwencjami. W tym przypadku naturalnie nie chodzi tutaj o taką zabawę konwencją do jakiej przyzwyczaił nas Tarantino. Bliżej już do tego, co zrobił Eco czyli do wsiąknięcia popkulturowych tropów do literatury pięknej. Lindqvist wykorzystuje zatem nastrój grozy i baśniową otoczkę, aby nadać swojej filozoficznej opowieści o ludzkiej samotności, egoizmie i relatywizmie uczuć i myśli bardziej paraboliczny wymiar. Udało mu się przyrządzić z tego bardzo pogańską nalewkę smaków. Nie oszukał, jak Eco, czytelników, wmawiając im, że czytają kryminał zamiast traktatów o średniowiecznej sztuce i filozofii. Lindqvist po prostu napisał genialny horror i genialną powieść psychologiczną jednocześnie. Straszy jedno i drugie.

Pewnie się powtórzę, ale chciałbym to podkreślić. Lindqvist doskonale potrafi operować nastrojem, obrazami i świetnie wychodzi mu konstruowanie prawdziwych, nietuzinkowych postaci. Strach w Ludzkiej przystani jest bardziej egzystencjalny, niż fantastyczny. Wszystko, co niepokoi w powieści jest tajemnicze, nieprzystępne, niezrozumiałe i ukryte za kurtyną symboli. Pojawia się bardziej w sugestiach, niż w rzeczywistości, bardziej podkrada się, niż atakuje. I zawsze, zawsze dotyczy innych ludzi! Tych bliskich i tych dalekich. Ludzie u Lindqvista są wspaniali i przerażający jednocześnie. Nie tak banalnie przerażający, jak ludzie-potwory z tandetnych slasherów i horrorów. Mimo tego banalnego tropu u Linqvista dzieje się tak nie tyle w wyniku pesymistycznych założeń o naturze ludzkiej, ile raczej ze swoistej idei człowieka jako centrum. Ludzie są właśnie w centrum. Wszechświat istnieje dla nich. I oczywiście jest to bardzo potężny wszechświat, rządzący się swoimi, niejasnymi prawami. Mimo to liczą się tylko ludzie i ich historia. Może niepokoić ten fakt zaprzęgnięcia rzeczywistości w psychologiczne, emocjonalne rozgrywki człowieka. Może niepokoić brak bezpiecznej metafizyki. Wszystko zalezy od ludzi własnie. I na swój sposób, to właśnie przeraża najbardziej.

Polecam.

Ludzka przystań jest to mój literacki number one na 2010 rok.