Po miesiącu omijania głównego tematu i pisania o wszystkich tylko nie o horrorze; robienia różnorakich zestawień i podsumowań; pisania o s-f, Glee i Harrym Potterze; przyszedł czas zmierzyć się z prawdziwym horrorem przez prawdziwe h,o, r, r, o i r. Na dodatek w ramach zadośćuczynienia (i pokuty) pisać będę o książce autorstwa człowieka, którego większość odbiorców kultury popularnej uważa za początek, środek i koniec gatunku. (Tak, tak… Chodzi o Stephena Kinga) Żeby nie było niedopowiedzeń: Ja też tak uważam. Prawdopodobnie literacki horror w świadomości masowego odbiorcy poza Stephenem Kingiem nie istnieje. Tym bardziej jednak proza Kinga mnie nie interesuje. Wolę to co wykluczone, transgresyjne, nieakceptowane od tego co ugrzecznia, normatywizuje i przerabia na chrześcijański moralitet. Dlatego o Kingu nie piszę prawie nigdy. Dzisiaj wyjątek. Moja pierwsza recenzja „króla” na Horror Story. Pierwsza i przedostania. Amen.

Dzisiaj o To.

Bardzo długo odwlekałem przeczytanie tej polecanej mi powieści Kinga, którego książek po Desperacji i Chudszym (ale też ostatecznie po nieco lepszych: Smętarz dla zwierzaków, Uciekinier, Wielki Marsz) z zasady nie czytam. Głównym powodem była moja nadwątlona wiara w literacki talent tego autora. I objętość książki. Dla człowieka, który dwieście stron czyta przez dwa miesiące, ponad 1000-stronicowa księga wróżyła uziemienie na rok. A że za Kingiem, jak już wspomniałem, nie przepadam, perspektywa ta wcale nie wydawała mi się zachęcająca. W każdym razie przyszedł taki czas i… mogę napisać: Na szczęście mam już to doświadczenie za sobą! Nie dlatego, że było tak źle. Były fragmenty, które czytałem z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Ale dlatego, że poza tymi nielicznymi fragmentami było POTWORNIE przeciętnie.

Podstawową wadą To okazała się, jak przypuszczałem, jej objętość. Tym sposobem stała się ona jedną z tych książek, które skrócone o połowę byłyby znacznie, znacznie, znacznie lepsze. Ponieważ tak się nie stało, moim zdaniem, książka ma jeden podstawowy grzech dobrego czytadła – jest przegadana, nudzi i irytuje.

Żeby było jasne: opowieść jaką snuje King jest dość prosta i ani o milimetr nie wychodzi poza schemat tradycyjnego horroru. To oczywiście nie ma brzmieć jak zarzut. Chcę tylko podreślić, że schemat fabularny wykorzystuje te najbardziej standardowe, najprostrze motywy, które bardzo dobrze znamy i rozkminiamy w minutę. Dodatkowo główna teza powieści o tym, że symbolizowane przez demonicznego klauna Zło jest materializacją zła, jakie wyrządzają sobie nawzajem ludzie, pomimo to, że bardzo inspirująca i świetnie poprowadzona, jest dość banalna. A zatem ani fabuła, ani przesłanie nie tłumaczą gargantuicznych objętości książki. Nie chodzi mi o to, aby narzekać na zbytnią prostotę tej powieści. Jej problemem nie jest typowość, ani mało odkrywcze przesłanie. Z obydwoma rzeczami bowiem King poradził sobie naprawdę dobrze. W końcu to ma być czytadło do pociągu. Nie przeszkadza popkulturowa sztampa. Horror w To budzi grozę, a jego interpretacja została przedstawiona plastycznie i przekonująco. Cały problem polega na tym, że ani na moment nie uwierzyłem, że do opowiedzenia tej historii potrzebne było aż tyle stron i tyle mojego czasu. Pomiędzy świetnymi scenami trzeba było przedzierać się przez nużące passusy o niczym, podczas których King prezentował swoich średnio interesujących pod względem psychologicznym bohaterów i diabolicznie szczegółowe opisy typowych amerykańskich miasteczek. Dokładność z jaką próbował opisać stare Derry jako idylliczne miejsce, w którym grupa dzieciaków przeżywa fantastyczne przygody, pierwsze przyjaźnie, miłości i zwycięstwa raczej zamulała cały obraz masą zbędnych faktów, niż dodawała czaru, magii i iluzji realności bajanej opowieści. Cóż, nie ma, po co udawać, Stephen King nie jest Harper Lee i o prowincjonalnych, amerykańskich miasteczkach nigdy nie będzie potrafił pisać tak udanie i interesująco jak utalentowana przyjaciółka Trumana Capote. Stąd cały potencjał horrorowej opowieści z wieloma bardzo dobrymi pomysłami i scenami zatopiono w morzu nijakich opisów obyczajowej sielanki. (Ktoś może się kłócić ze mną w kwestii tej sielankowości Derry. Odnoszę jednak wrażenie, że obraz Derry, jaki prezentuje King, pomimo przedstawienia go jako siedliska zła, jest jednocześnie bardzo mocno nacechowane wszystkimi atrybutami potrzebnymi do zdefiniowania miasta jako raju utraconego dzieciństwa). Niektórzy uważają, że ten szczegółowy opis pozwala lepiej odczuć klimat opisywanych miejsc, poznać bohaterów, a całość wydaje się bardziej realistyczna. Dla mnie jest to jedynie dowód na to, że King jest kiepskim pisarzem. dobry autor potrafiłby osiągnąć ten sam efekt nie zapełniając aż tylu stron. Zwłaszcza że efekt i wnioski raczej nie powalają. Ot, przeciętne czytadło.

Żeby nie było. Niektóre fragmenty powieści nieziemsko przypadły mi do gustu. King najciekawiej radzi sobie z fragmentami, w których opisuje przypisane Derry ludzkie zło. Chodzi mi tutaj na przykład o napisany trochę w klimacie Cruising, traktujący o homofobii, początek powieści oraz opowiedziana przez jednego z bohaterów historia rasistowskich zamieszek w Derry na początku XX wieku. Niestety, tak jak napisałem, to, co w powieści Kinga bardzo dobre, ginie w natłoku tego, co przeciętne i niepotrzebne.

Chciałbym też zwrócić uwagę na zabawnie (jeżeli spojrzeć na to z perspektywy przesłania całej powieści) szowinistyczny charakter wielu wątków pojawiających się w To. Powieść Kinga jest literaturą męską, dla chłopaków. Można to wnioskować z faktu, że jedyna postać kobieca, która się w nim pojawia, ma znaczenie dla fabuły o tyle, o ile jest obiektem seksualnym. Cały jej potencjał zaczyna się i kończyć właśnie na tym. Beverly, bo o niej mowa, mimo wyraźnego sygnału, że może być inaczej, ostatecznie istnieje w ramach opowiadanej historii jedynie jako przedmiot adoracji ze strony jej rówieśników. Beverly jest zresztą też obiektem fascynacji erotycznej dla swojego sadystycznego ojca, a później równie despotycznego kochanka. Uważam, że diametralnie ogranicza to jej niezależność. Postrzegana jako zabawka erotyczna mężczyzn właściwie sama postrzega się podobnie, co podkreśla przerysowany (i słaby) finał powieści. Jako niezależna postać nie istnieje. Jest wypadkową tego, co chcą z nią robić i co o niej myślą mężczyźni (bądź chłopcy) w zależności od tego, o jakich powiesciowych czasach mówimy. Zastanawia fakt, dlaczego w tym natłoku nudnych męskich bohaterów (zróżnicowanie pod względem psychologicznych poszczególnych chłopców-mężczyzn polega na prostych podziałach: ten jest żartownisiem, ten jest grubym kujonem, tamten jest odpowiedzialny i kreatywny itp.), King nie zdecydował się na wprowadzenie bardziej niezależnej postaci kobiecej. Nie tyle jednak ciekawi mnie motywacja samego Kinga, ile efekty, takich a nie innych decyzji pisarza. A efekt jest taki, że w swoim potężnym pod względem objętościowym horrorze zdefiniował kobietę, jako postać, której jedyną mocą sprawczą jest bierna rola przedmiotu seksualnej adoracji, do której przypisana jest rola ofiary. Bardzo to podkreśla rodzinna sytuacja Beverly, jak i jej status w związku, w który się angażuje jako osoba dorosła. Bez względu na interpretację, trudno nie zauważyć, że King potraktował Beverly, ale też pozostałe kobiece bohaterki z iście szowinistycznym poczuciem wyższości. Nie ma niezależnych od mężczyzn kobiet w powieści. Ich zadaniem jest czekanie w domu na swoich mężczyzn, uprawianie z nimi seksu, wychowywanie ich dzieci, poświęcanie się dla mężów, kochanków i synów. Stąd być może moja niechęć do Kinga, bo w swoim moralizowaniu o tolerancji, uczciwości, odwadze i prawdzie nie rezygnuje z moralistycznego tonu i swoistej gloryfikacji systemu, co prowadzi do zakonserwowania sytuacji i w ostateczności uniemożliwia jakikolwiek progres. W ostateczności bohaterowie powieści, prezentowani jako dziecięcy outsiderzy w dorosłym życiu po prostu wtopili się w system, który stoi na straży zinstytucjonalizowanej przemocy i… robili kariery.

Utwierdza mnie to w przekonaniu, że w horrorze szukam czegoś więcej niż oferuje mi King. Jest on dla mnie zbyt konserwatywny, zbyt przewidywalny, zbyt normatywizujący, zbyt nudny. Przy czym muszę zaznaczyć, że To było bez wątpienia najlepszą powieścią tego pisarza, jaką przeczytałem. Mimo BARDZO pozytywnego nastawienia z jakim rozpoczynałem lekturę, nie mogę jednak teraz napisać, że było warto. Gdybym wiedział to co teraz wiem, w ogóle nie zawracałbym sobie nią głowy tą książką.

Ponieważ jednak, pomimo mojego narzekania, większość czytelników horrorów i tak pewnie Kinga czytać lubi, będzie konkurs.

Zadanie: Zostawić komentarz w którym piszemy, dlaczego lubimy bądź nie lubimy prozy Kinga Najciekawszy głos w dyskusji zostanie uszczęśliwiony (bądź nie ;-)) egzemplarzem grubaśnego To. No i oczywiście nie oczekuje elaboratów: krótko, wyraziście, na temat i z pazurem, koniecznie.