Wychodzi na to, że wśród blogów nie ma żadnego, który by specjalizował się w komentowaniu literatury naukowej. Są wyjątki (np. ostatni wpis na blogu Poważnych Dam), ale to są właśnie tylko wyjątki. Widać blogowanie nie przypadło do gustu naukowcom i nauczycielom, lub/i książki naukowe nie trafiają pod blogerskie strzechy. A szkoda, bo trudno o bardziej demokratyczne pole na wyrzucenie swoich recenzenckich frustracji (jeśli chodzi o blogi) i trudno o lepszy materiał na frustrację (jeśli chodzi o prace naukowe).

Do takiej refleksji natchnął mnie jeden tytuł. (Nie przeczytałem książki, ale zamieszczone w internecie fragmenty i tak dostarczają wiele niecnej radości).

Literatura i nierozum. Antropologia fantastyki grozy.

Zacytuję fragment wstępu, bo mam wrażenie, że jest to prawdziwa perełka:

„Książka, którą właśnie oddaję w ręce czytelników, jest owocem kilkuletniej pracy naukowej poprzedzonej dociekliwą, choć z początku niezbyt usystematyzowaną refleksją odbiorcy utworów fantastycznych uzbrojonego w aparat poznawczy badacza literatury. Ujmując rzecz najprościej, jest ona próbą odczytania konwencji literackiej – fantastyki grozy nie przez pryzmat właściwych jej tematów i motywów oraz typowych schematów fabularnych, co przez lata było domeną tradycyjnie zorientowanego literaturoznawstwa, lecz w perspektywie wpisanych w elementarne formy konwencjonalne struktur antropologicznych reprezentujących określoną kulturę i ukształtowaną w jej ramach mentalność. Jest to zatem praca, w której poetyka została podporządkowana antropologii kultury, badanie konwencji literackiej jest zaś analizą dyskursu umożliwiającego jej istnienie w konkretnej postaci. Dyskurs ów zorganizowany jest od czasów oświecenia wokół par opozycyjnych pojęć: „rozum” – „nierozum”, „racjonalne” – „irracjonalne”, „naturalne” – „nadprzyrodzone”, „normalne” – „patologiczne” czy „możliwe” – „niemożliwe”, by wspomnieć tylko te najistotniejsze. One też wyznaczają horyzont analityczno-in-terpretacyjny podejmowanej w tym miejscu refleksji, skłaniając mnie do poszukiwania adekwatnych rozwiązań metodologicznych w rozmaitych dziedzinach współczesnej humanistyki, od socjologii i etnologii, przez literaturoznawstwo i historię, na psychologii i naukach kognitywnych kończąc. Literatura i nierozum, jak sugeruje sam tytuł, zawdzięcza wiele myśli Michela Foucault, ale również studiom Zygmunta Freuda, Pierre’a Bourdieu i Jacques’a Lacana, nie czyniąc jednak koncepcji naukowych i filozoficznych żadnego z nich całkowicie odpowiedzialnymi za ostateczny kształt prezentowanych tu rozważań, traktując je raczej jako źródło inspiracji oraz pretekst do krytycznego namysłu nad rozważanym problemem.

Kończąc powyższe uwagi, pozwolę sobie skierować wyrazy szczerej wdzięczności pod adresem pracowników i kolegów z Zakładu Teorii Literatury UMK w Toruniu, a przede wszystkim recenzentów tej rozprawy, profesorów: Antoniego Smuszkiewicza oraz Aleksandra Madydy, których nieocenione uwagi pozwoliły mi wprowadzić niezbędne poprawki i uzupełnienia, wzbogacając merytoryczną wartość książki”.

Nie wiem kompletnie, w jaki sposób można odczytywać konwencję literacką w perspektywie wpisanych w elementarne formy konwencjonalne struktur antropologicznych reprezentujących okresloną kulturę i ukształtowaną w jej ramach metnalność, nie odwołując się do tematów, motywów i struktur fabularnych.

Nie wspominając już o tym, że nie potrafię zrozumieć, co odkrywczego może być w rozprawie o horrorze, która wychodzi od opozycji: racjonalność – irracjonalność, norma-patologia, które są najbardziej banalną i oczywistą perspektywą badawczą literatury grozy. Dodajmy do tego jeszcze psychoanalizę i dostaniemy przepis na hiper-odtwórczą analizę gatunku z pretensją do interdyscyplinarności. Pedagogika, psychologia, historia, literaturoznawstwo i antropologia… Ależ to wszystko nowatorskie i fascynujące.

Zaznaczone we wstępie ambicje cudownie rozbijają się o tytuły poszczególnych rozdziałów. I nie chodzi mi bynajmniej o styl, chociaż piękny i wzruszający: krawędź rozumu, fantastyczność skowana, czy też (moje ulubione) Więzienia wyobraźni i kaprysy rozumu. Idealne na tytuły romansów (niekoniecznie gotyckich). Chodzi mi o ujawniony w tytułach rozdziałów i powtarzający się jak mantra porażająco tradycyjny, żeby nie powiedzieć epigoński, model odczytywania literatury grozy, zaznaczający wciąż i wciąż te same motywy: transgresja, choroba, patologia, nienormalność itp.

Wiadomo, że tematy z grubsza narzuca sam gatunek, ale już niekoniecznie perspektywę, z której na niego patrzymy. Dlaczego więc, powtarzane są wciąż te same hasło i slogany? (Czy naprawdę fantastyczność w oświeceniu była skowana?)

Mam wrażenie, że jest to efekt takiego bardzo akademickiego spojrzenia na horror. Chodzi mi o kryterium fantastyczności, które jest wymieniane jako główny składnik horroru jako gatunku. W odbiorze społecznym to kryterium wydaje się w ogóle nie istnieć. Dla przeciętnego odbiorcy element naprzyrodzony nie jest potrzebny, aby mógł zaliczyć dany utwór do horroru. Dla niego horrorem będą zarówno Inni (duchy), jak i Piła (gore), Piątek 13-tego (slasher), czy Dziecko Rosemary (satanizm). Zastanawia mnie, skąd zatem taka usilna potrzeba utrzymania przestarzałej terminologii? Zwłaszcza, że nie ma ona nic wspólnego z tym, w jaki sposob dany gatunek istnieje w przestrzeni publicznej? A skoro tak, to jaką wartość naukową mają prace opierające się na błędnych założeniach? Czy to odbiorcy kultury masowej sa za mało wyedukowania, czy też ktoś tworzy prace naukowopodobne?

To są oczywiście nieco ogólniejsze przemyślenia, nie dotyczące bezpośrednio tej książki, pojawiające się trochę na marginesie omawiania tytułu. A właściwie jego fragmentu, który oczywiście wcale się nie broni sam, ale też nie stanowi podstawy do tak zmasowanej i uogólnionej krytyki.

Z drugiej strony to fajnie, że pojawiają się tytuły analizujące horror. Szkoda tylko, że w większości są one albo mocno odtwórcze, albo grafomańskie. Czym blokują autentyczny rozwój wiedzy o horrorze, umacniając wizerunek gatunku jako infantylnego, kiczowatego i niegodnego bardziej profesjonalnej analizy.