Festiwal horrorów jest największą tego typu imprezą w Polsce. Stąd moje mieszane uczucia. Trudno bowiem nie zauważyć, że z roku na rok poziom prezentowanych filmów jest coraz gorszy. Horrory są słabej jakości, dominują filmy niezwiązane z gatunkiem, a widzowie na sali częściej wybuchają śmiechem, niż się boją. To wszystko razem sprawia, że mój stosunek do festiwalu nie jest tak pozytywny, jakbym chciał.

Skoro nie było filmów, którym warto byłoby poświęcić oddzielny wpis na blogu, zapraszam jedynie na krótkie podsumowanie 4 edycji.

Dzień pierwszy

Pierwsze duże zaskoczenie – nawet połowa sali nie była zapełniona. W przeciwieństwie do zeszłorocznej edycji, która była frekwencyjnym sukcesem, wydaje się, że tym razem zainteresowanie publiki było znacznie mniejsze. Ale! Ale bardzo możliwe, że tylko we Wrocławiu Horrorowy Festiwal Multikina przegrał z organizowanym w tym samym czasie Festiwalem amerykańskiej klasyki w kinie Helios. Takie pierwsze wrażenie.

Zęby Nocy, nie utrzymały dobrego poziomu zeszłorocznego otwarcia (The Diagnosis) i moje obawy co do nieśmieszności tej produkcji okazały się słuszne. Chociaż nie było aż tak źle. A jeżeli ktoś lubi ten typ humoru (jak dla mnie zbyt często balansujący w stronę tanich dowcipów w stylu Scary Movie), to mógł wyjść z seansu zadowolony. Sam film nie był zły, ale był przeciętny i średnio śmieszny. Można jednak docenić talent parodystyczny twórców, który czasami naprawdę udawało im się udowodnić. Na minus – częste powtarzanie dowcipów, na plus – wyraziści bohaterowie i ładna scenografia. Fabuła na zero. Gdybym miał się bawić w recenzję Zębów Nocy to ocena wahałaby się gdzieś pomiędzy 5, a 5,5. No, 5,9. Drugi raz w życiu bym nie obejrzał. Ale z perwspektywy tego festiwalu uczciwie napiszę, że Zęby nocy były jednym z najlepszych filmów w prezentowanym zestawieniu.

Zęby Nocy były przeciętnym otwarciem festiwalu, za to The Shadows sprawił, że mocno pożałowałem swojego lekkiego znudzenia francuską komedią. The Shadows okazało się beznadziejnym amerykańskim kinem, odcinającym kupony od już nieco nudnawej azjatyckiej konwencji. Zabawnie nieradzący sobie z rola aktor, nudny, przewidywalny scenariusz i kiczowata, nietrzymająca w napięciu intryga. Główny bohater jedzie wraz z żoną i synem do Azji, do teściów. Po drodze mają wypadek, giną wszyscy prócz głównego bohatera, który po kilku dniach budzi się ze śpiączki. Powypadkowej traumie towarzyszą horrorowe zdarzenia (dziwne odgłosy, przerażające wizje). W tej sytuacji pomaga mu jego bardzo atrakcyjna i dziwnie, bezwarunkowo oddana pielęgniarka. Zabiera go do mistyka znający rzeczy, które się nie sniły naszym filozofom. W połowie filmu, pojawił się jeden element, który przypadł mi do gustu. Zamieszkujące wioskę śmierci demony. Demony były naprawdę straszne, fajnie ucharakteryzowane i krwiożercze (Trochę mi przypominały te z Siódmego księżyca). W sumie mógłbym napisać, że dla nich warto było obejrzeć ten film, ale nie napiszę, bo nie warto. Intryga była zbyt durna, kiczowata i żałosna. I niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego biedna, azjatycka pielęgniarka miałaby narażać życie dla swojego pacjenta – bogatego, amerykańskiego biznesmena. Ja nie wiem. Mam nadzieję, że dla kasy, bo inaczej wygrywa szybki plebiscyt na najgłupszą bohaterkę horroru

Dzień drugi

Nie sądziłem, że to możliwe, ale drugi dzień festiwalu okazał się znacznie gorszy od poprzedniego. Dużo złego zrobił niedobry (amerykański) remake szwedzkiego hitu Pozwól mi wejść. W „odnowionej” wersji nie udało się stworzyć nic innego poza spłyceniem i uproszczeniem tamtej historii, co jeszcze byłbym w stanie jej darować, niestety, amerykański remake ma podstawową wadę –> nudzi, jest rozwlekły, niezajmujący, monotonny, jak flaki z olejem, nużący… I w tym miejscu już nawet słownik synonimów jest bezbronny.

Zromansowanie wątku przyjaźni pomiędzy dwójką młodych bohaterów bardzo osłabiło wymowę tego filmu, który stał się parodią filmu o dojrzewających nastolatkach. Było więc zabawnie i obrzydliwie, bo twórcy filmu zrezygnowali z nastrojowości na rzecz gore (jak ja nienawidze gore!) i efektów specjalnych. Nastolatka wyginająca się niczym gollum i skacząca po drzewach… Was by to straszyło?

Planowałem pierwotnie napisać oddzielna recenzję dla amerykańskiego Let me in, ale przyznam, że tytuł zbyt mnie wynudził, aby chciało mi się jeszcze poświęcać mu więcej czasu. Za to polecam recenzję filmu, opublikowaną w portalu Stopklatka.

Kiedy więc zakończył się morderczy seans Pozwól mi wejść z ulgą, że już po wszystkim i z nadzieją (No bo gorzej być nie może <- mówcie mi naiwniak) zabrałem sie za oglądanie 3 shortów: franuskiego (Od końca), niemieckiego (Najlepszy) i polskiego (Project zombie). Głowną zaletą zagranicznych krótkometrażówek (ładnych, acz konwencjonalnych, przewidywalnych i dokładnie o tym samym, co setki filmów wcześniej) było to, że trwały krótko. Obydwa filmy jedynie musnęły konwencję grozy. Niemiecki nieco bardziej, francuski znacznie mniej (Bardziej matrixowe s-f), ale nie nudziły. Potem przyszedł czas na polski Project: Zombie. który okazał się produkcją zupełnie na miejscu. Parodia filmów o zombie, z zabawnymi, gadanymi dialogami i monologami. filmowana z ręki, stylizowana na niby amatorski zapis zdarzeń. Była to opowieść o pechowym turyście, który w swoich podróżach po małopolskich lasach, trafia na teren nawiedzany przez zombie. Film był autentycznie śmieszny, dobrze zrealizowany, ale... za długi. To nie był pomysł, który wytrzymał 60 minut, a co za tym idzie dokładnie w połowie zaczął irytować zamiast śmieszyć i przynudzać (sceny na strychu) Ostatnia, również, amatorska polska produkcja, nie zapowiadała się na polską odpowiedź na Piątek 13-tego, wiec po kilku minutach do granic mozliwości wynudzony, opuściłem salę. Ktoś wytrwał? Dzień 3 Bone man -> mój bezwarunkowy faworyt festiwalowego zestawienia. Z horrorem miał tyle wspólnego, co nagrodzony dwa lata temu The Stuck. Za to Bone man to przykład świetnego kina europejskiego. Ten austriacki komediowy kryminał, z plejadą inteligentnie napisanych, zabawnych i sympatycznych postaci odbił tegoroczny horrorfestiwal.pl od dna. Głównym bohaterem filmu jest były policjant, aktualnie egzakutor długów, który trafia na prowincję, do małego zajazdu, w celu odnalezienia pewnego mężczyzny. Los chce, że trafia na zbiorowisko dziwaków, induwiduuwów, ekscentrycznych, ale niepozbawionych poczucia humoru. To jest film, który mogę swobodnie polecić wszystkim fanom dobrego kina. Jest trochę obrzydliwy, ale udana komediowa oprawa, myślę, łagodzi ten mankament dla niezbyt zagożałych amatorów gatunku.

Po Bone man przyszedł film, który można by spokojnie podsumować zdaniem: tak zły, że aż dobry. Ale ponieważ ogóllnie poziom festiwalu nie zachwyca, więc nie ma powodu, aby dorabiac ideologii. Syn ducha to badziew, jakich wiele. Romansowa otoczka plus Hallmarkowe wykonanie, a bohaterowie niczym wyjęci z powieści Danielle Steel.

Dzień 4

Moja dobra wola zostało dość poważnie nadszarpnięta poprzednimi dniami, ale ostatni dzień festiwalu miał podobno nagrodzić wczesniejsze rozczarowania. Pierwszym filmem czwartego dnia był Children z 2008 roku. Muszę przyznać, że obiecywałem sobie wiele po zestawieniu zła i niewinności dzieci; zwłaszcza, że miały być podane w dość perwersyjnych (dziecko to wciąż tabu w horrorze) sosie socjologicznych spostrzeżeń. Jednak tym razem autorzy nie podołali zadaniu przestraszenia widza zgrają krwiożerczych pięciolatków. (!) Tam, gdzie sceny miały w zamierzeniu najbardziej przerażać, tam sala wybuchała największym śmiechem. W zamyśle autorów miał to być horror wykorzystujący lęki rodziców przed domorosłymi tyranami, co wydaje się miało swój potencjał, jednak nie udało się uprawdopodobnić wydarzeń dziejących się na ekranie. Dziwacznie wykoślawione zachowanie rodziców, dopełniło tylko groteskowe obrazu tych maluchów z posępną miną wchodzących po schodach. Rozumiem jednak głosy, które twierdzą, że to jeden z najlepszych horrorów w tegorocznym zestawieniu. Owszem w tegorocznym festiwalowym zestawieniu, to jeden z najlepszych filmów.

Ostatni film to było Szaleństwo Uwe Bolla, które zresztą zgarnęło główną nagrodę. Nie chcę juz mi się pisać o tym filmie. Zacytuje zatem wytłumaczenie werdyktu jury: „Ram­page” uno­wo­cze­śnia kon­wen­cję hor­roru i wyko­rzy­stuje tema­tykę odda­jącą ducha naszych czasów.

Oczywiście, że unowocześnia konwencję. Zwłaszcza, że sam jako taki horrorem nie jest. bo jest filmem akcji. Sensacyjną strzelanką o młodym człowieku, który pod wpływem ideologii wychodzi na ulice i zabija ludzi. Równie dobrze za horror można by uznać Fanatyka albo Szklaną pułapkę. Moim zdaniem Szaleństwo jest dość przeciętnym filmem. Zbyt ideologicznym i banalnym, ale jako film akcji może sie sprawdzić.

Tym dziwnym akcentem skończył się, dzięki Bogu, tegoroczny horrorfestiwal.pl