Tyle już wody polano, tyle autorytetów i „autorytetów” opowiadało o nowym produkcie Apple’a, nigdy nie mając do niego dostępu, że moje trzy grosze wydają się tu całkowicie zbędne. A jednak nie mogę się powstrzymać. Bo – czy ktoś jest Apple’owskim fan bojem (co za koszmarne słowo, swoją drogą), czy też niepoprawnym „lamerem” i miłośnikiem „okien”, czy człowiekiem chorym na punkcie Linuxa – każdy chyba oczekiwał rewolucji. Otrzymaliśmy dobry produkt. Rewolucji – ni ma. Czy mogła być? Nie wiem.

Wideo

Nie jestem specjalistą, niewiele mówią do mnie technikalia. Mam za to dość zdrowego rozsądku, by nie wierzyć w to, że urządzenie, które obsługujemy, za przeproszeniem, paluchami, jest tak cudowne, że kiedy po dwóch godzinach „palcowania” włączymy sobie film, nie zauważymy żadnej smugi, żadnego zabrudzenia, ewentualnie – że będzie je bardzo łatwo usunąć i oglądać doskonały film w najwyższej jakości na idealnie czystym ekranie. Owszem, pewnie iPad sprawdzi się, kiedy w pociągu będziemy chcieli „zabić” trochę czasu – ale czy będą to „zupełnie nowe doznania” i „rewelacja” – jak deklarują twórcy? Wątpię.

Gazety i książki…

Wielu wierzyło w to, że Apple zrewolucjonizuje dostęp do książek i gazet. Znakomity Przemysław Pająk pisał o możliwości zrewolucjonizowania dostępu do mediów – przede wszystkim na świecie (link: https://www.przemekspider.com/2010/01/tabet-konsumpcja-mediow-gupcze.html). Mówiono o możliwości stworzenia sklepu z książkami i gazetami na skalę iTunes. Sklep i dostęp do książek, owszem, jest, bardzo dobrze, że w nowoczesnym i bardzo dobrym formacie ePub (ciekawe jeszcze, czy i jak będą te e-booki zabezpieczane i czy będzie możliwe korzystanie z nich na urządzeniach spoza „stajni” Apple?), ale to nadal nic rewolucyjnego. Materiały filmowe i animacje można już zamieszczać w ebookach – na przykład dzięki rozwiązaniom Adobe’a. Polskiego odbiorcę boleć będzie dodatkowo fakt, że nawet pliki zabezpieczone Adobe Digital Editions na Macintoshach wyświetlają się niepoprawnie i na razie, o ile wiem, nie widać światełka w tunelu. Nie wiemy, jak iPad radził sobie będzie z obsługą e-booków już dostępnych na rynku w różnych formatach. Krótko mówiąc – nadal mamy więcej pytań niż odpowiedzi i chyba tak pozostanie – przynajmniej do momentu, kiedy produkt ten na dobre zagości na rynku.

To nie e-papier…

…czyli iPad będzie miał dokładnie te same wady, co tablety i netbooki innych firm – będzie rzekomo niektórym męczył oczy (ja po 12 godzinach pracy na starej, dobrej Toshibie bólu oczu jakoś nie widzę, o czuciu nie wspominając). Jaka więc będzie różnica między czytaniem na tablecie Apple a czytaniem na jakimkolwiek innym komputerze? Wygoda? Być może. Szpan? Na pewno. Ale czy to wystarczy, by wydać 500-900 dolarów? I czy nie lepiej po prostu w podróży czytać na iPhonie? Względnie – na jakimkolwiek innym smartfonie z WM czy Androidem? A jeśli ktoś potrzebuje większego ekranu, wyjmie netbook, laptop albo jakikolwiek inny tablet… I co, nie da sobie rady?

Ja, ja, das ist lepsza cena!

Fakt. Cena jest niezmiernie atrakcyjna. 499 dolarów za wersję najtańszą quasi-komputera / iPhone’a-plus to w historii Apple’a, który – przynajmniej u nas – kojarzy się z naprawdę wysokimi cenami – rewolucja. W Stanach dodatkowo dość tania oferta Internetu mobilnego z pewnością przyciągnie jeszcze więcej klientów. Tyle, że aby z sieci korzystać, trzeba będzie dopłacić – i do ceny samego produktu, i poprzez wnoszenie comiesięcznej opłaty.

Potencjał aplikacji

Tu tkwi prawdziwa siła urządzenia Apple’a. Wszyscy wiemy o tysiącach aplikacji dostępnych w AppStore i wszyscy wiemy, jak niektóre z nich ułatwiają życie. Tanie, użyteczne, ogromnie sprawne – faktycznie mogą okazać się dużą siłą nowego urządzenia. To właśnie aplikacje tworzone pod iPad mogą zrewolucjonizować rynek prasy, mediów czy e-booków. Choć czy tak się stanie i w jaki sposób mogłyby one tego dokonać – jeszcze nie wiemy.

Gdybanie…

… tym właśnie więc są obecnie jakiekolwiek oceny nowego urządzenia, jakiekolwiek prognozy dotyczące jego sukcesu czy porażki. Sam skłonny jestem przyznać, że iPad ma szansę odnieść wielki sukces, ale… raczej bym go nie kupił. Uwielbiam gadżety, ale pieniądze wydaję przede wszystkim na urządzenia, które potrzebne mi są do pracy. Nie wyobrażam sobie telefonu (tak, próbowałem przez pół roku) bez klawiatury, nie wyobrażam sobie laptopa, netbooka czy tabletu bez klawiatury. Przykro mi – tego rodzaju urządzenie w mojej codziennej pracy służy mi głównie do pisania. A nawet najlepsza „wirtualna” klawiatura raczej precyzją klawiaturze tradycyjnej nie dorówna – nie wspominając o ergonomiczności, wygodzie użytkowania, możliwości podparcia ręki… i tysiącu innych aspektów. Nie przekonuje mnie możliwa do dokupienia klawiatura, nie przekonuje mnie „podstawka” – po prostu dlatego, że urządzenie traci wówczas niemal wszystko ze swojej mobilności, która jest największą chyba zaletą. Wolę więc rozwiązanie zastosowane w mojej Toshibie (Portege R300) – ekran, który może zostać odpowiednio obrócony i stanie się wówczas ekranem dotykowym, faktycznie, bardzo wygodnym podczas lektury egazet i ebooków, nawet w tak nieciekawej aplikacji, jak… eGazety. Owszem, przydałoby się, aby „mój” producent zadbał o to, by ekran można było również obsługiwać palcami, choćby po to, by wygodniej było wówczas wprowadzać dane i robić notatki na marginesach (można czynić to piórkiem, ale nie wówczas, gdy chce się, by inni odczytali to, o czym piszemy, zaś obsługa ekranowej klawiatury piórkiem to jednak pomyłka) – nie wątpię jednak, że dostosowanie się do preferencji klientów to tylko kwestia czasu. Podobnie jak zwiększenie wytrzymałości baterii i jeszcze skuteczniejsze uczynienie tabletu cienkim.

Potencjał szpanu, czyli dlaczego nie kupię iPada?

Mam taką dziwną zasadę, że urządzenie, z którego korzystam, nie może mnie w najmniejszym stopniu ograniczać. Musi być faktycznie maksymalnie dostosowane do moich potrzeb. Musi „potrafić” zgrać się z innymi moimi urządzeniami. Musi zarazem być samowystarczalne. Nie kupię więc iPada, chociaż przyznaję, że to znakomita, bardzo udana, atrakcyjna, kusząca, elegancka, „szpanerska”, piękna… zabawka. Nie kupię jej, chociaż jestem poruszony jej innowacyjnością i choć kusi mnie stosunkowo niską ceną. Nie kupię, mimo medialnego szaleństwa na jego punkcie. Nie kupię, chociaż zwyczajnie i po ludzku iPad mi się podoba. Bo jednak to tylko zabawka. Zabawka – choć nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniała! Ale po zespole Steve’a Jobbsa nie można się było spodziewać niczego mniej.

PS Na koniec jeszcze dwie refleksje. Na spokojnie przejrzałem raz jeszcze wszelkie możliwe prezentacje i dostrzegłem, że urządzenie Apple’a nie obsługuje wielozadaniowości. No to, proszę Państwa, mamy problem. Bo urządzenie to potrafi mniej niż proste czytniki e-booków, które pozwalają puścić sobie muzykę i spokojnie oddać się lekturze. Nie ma kamery, co z miejsca daje -30 do szpanu, jak mawiają miłośnicy RPG. I obsługa dotykowa nie działa tak sprawnie, jak chciałaby tego większość użytkowników – to jednak pewnie tylko kwestia przyzwyczajenia, wprawy. Zobaczymy, co przyniosą kolejne dni. I co tak naprawdę dostaniemy do rąk już za 2 miesiące.