Tytuł chyba nie pozostawia żadnych wątpliwości. Tak jak szybko podekscytowałem się „horrorowym” tomem opowiadań autora Dworca Perdido, tak szybko (po około pięciu opowiadaniach) bezlitosna nuda brytolskiej prozy wpełza na moje powieki i tam już pozostała. Pomimo kilku naprawdę dobrym tekstów, antologia opowiadań Mieville’a okazała się dziełem tak przeciętnym i odtwórczym, że dobry styl i dobre nazwisko nie pomogły.

Mieville nudzi. Można rzucić tę książkę w kąt i iść na piwo. No, na grzane piwo.

Wszystkie opowiadania Mieville’a mieszczą się gatunkowo gdzieś w okolicach grozy. Czasami są naprawdę blisko (Nawiedzony Pokój kulek), czasami swoje pokrewieństwo z horrorem sygnalizują jedynie pojedyńczym motywem (tortury i „chora” rzeczywistość w Jacku), a czasami z horrorem sąsiadują na tyle, na ile z horrorem sąsiaduje mroczne, apokaliptyczne fantasy (Lustra). Teoretycznie można by więc oczekiwać bardzo interesującego odmieniania grozy przez przypadki: łączenia jej z elementami steampunku, albo eskalacji new weirdu.

[W ogóle przy okazji muszę nadmienić, że New Weird mnie zaintrygowało. Bez względu na to czy istnieje naprawdę. Tak, teoretycznie. Głównie za sprawą listy Mieville’a, który za jednego z „protoplastów” tego „gatunku” uznał Stefana „polskiego Poe” Grabińskiego. Ale też z powodu, że za głównych inspiratorów uznaje się Bierce’a czy Lovecrafta. A im dalej w las tym – z punktu widzenia tego bloga – ciekawiej: Clive Barker, Anne Rice. Dwójka bardzo szanowanych przeze mnie twórców horroru.

Samo istnienie takiego terminu, jak New Weird, świetnie pokazuje, jak bardzo horror nie może już pomieścić się w słownikowych granicach gatunku i jaki się zrobił kocioł gatunkowy w jego pobliżu. (Może nawet warto by na Horror Story zrobić mini leksykon gatunków okołohorrorowych? Ja sam bym z chęcią coś takiego przeczytał)

Dla mnie New Weird jest jednak ciekawe głównie z tego powodu, że skoro (w BARDZO dużym uproszczeniu) New Weird to taka trochę bardziej „ambitna”, mniej schematyczna i kierowana do innych fanów, niż czytelnicy klasycznego fantasy, fantastyka ORAZ skoro tak blisko mu do grozy, to być może New Weird właśnie jest kluczem, który otworzy nowe drzwi dla horroru. Pewnie zbytnio upraszczam, ale może właśnie New Weird uratuje horror od popadnięcia w niewolę upupiacjącego paranormal romance oraz równie upupiającego prostackiego gore? Wyławiając go z niszy i banalnego stereotypu, zredefiniuje, trącący już nieco myszką, gatunek i da szansę na ucieczkę przed ciążącą mu metką pulp fiction]

[Wiem, że bardzo idealizuje i bardzo upraszczam, ale to tylko takie bardzo luźne i niepoukładane przemyślenia na marginesie new weird. Przemyślenia, których pojawienie się na blogu jedynie uwypukla fakt, jak bardzo nie chce mi się pisać o książce Mieville’a]

W poszukiwaniu Jake’a i inne opowiadania. recenzja

Jak wspomniałem wyżej, zamieszczonew tomie teksty to horrorowe hybrydy. Najczęśniej wytępujący w nich schemat to silnie groteskowy, niepokojący motyw przywodzący na myśl opowiadania Franza Kafki plus pewne atrybuty przypisywane zwyczajowo horrorowi.

Dla przykładu Szczegóły. Mały chłopiec na polecenie swojej matki, codziennie zanosi jedzenie, pewnej niewychodzącej z domu staruszce. Przez pewien czas Mieville, używa figury domu, w którym rozgrywa się akcja opowiadania, tak jak przyjęło się używać domu w lit. grozy. Dom jest tajemniczy, nieprzyjemny, skrywający mroczne sekrety; depozytor zła. Wszystko jednak co dziwne i nienaturalne, w jakiś sposób mieści się w percepcji bohaterów opowiadania. Być może nie jest to dla nich bardzo komfortowe, ale przyjmują niecodzienne zjawiska i raczej próbują je oswoić, niż się od nich odgrodzić. Mały chłopiec krok po kroku zbliża się do tajemnic dziwacznej staruszki, którą w zamian za odpowiedzi na niejasne pytania, karmi jego matka. Zakończenie opowiadania to już klasyczny dla literatury popularnej wybuch adrenaliny i rozwiązania intrygi. Chłopiec odkrywa, jaki charakter miały zdarzenia, których był świadkiem. Dla mnie w tym konkretnym opowiadaniu najbardziej interesujący był motyw owego nawiedzonego domu. Tajemnicą szybko przestałem się przejmować, przeczuwając, że jakoś tam sobie zostanie rozwiązana.Miałem rację. Jakoś tam została rozwiązana, bez polotu, ale obraz domu i początkowe odczucie zbliżającego się zagrażenia i dziwacznej zagadki, były satysfakcjonujące.

Ten schemat w pewien sposób pasuje do każdego opowiadania z omawianego tomu. Mieville bierze jakiś, bardziej bądź mniej, wyeksploatowany motyw (Frankenstein, wampiry, nawiedzone miejsce, duchy, kataklizm) i dodaje mu pewnej dusznej niejasności: społeczno-psychologiczny potencjał interpretacyjny i ostatecznie zamyka w formie okrutnie już nudnej konwencjonalizacji. To jest własnie najgorsze Mieville niby tak po new weirdowsku bawi się ze stereotypami, ale w gruncie rzeczy, zmiany jakie dokonuje mają charakter strickte dekoracyjny. No bo cóż z tego, że w Łączniku wymyśla ciekawy – choć efekciarski – sposób komunikowania się dowództwa z wykonawcami poleceń, skoro ciężar opowiadania i tak zostaje położony na tym, co jest prawdą, a co tylko paranoiczym wymysłem głównego bohatera, skoro tego typu historii i w kinie i w telewizji było już wystarczająco dużo. Co z tego, że w Dzień dziś wesoły, stworzy ciekawą, orwelowską, skomercializowaną rzeczywistość, skoro znowu okazuje się, że w całym opowiadaniu chodzi o moralistyczną przypowieść o duchu teraźniejszych świąt. Banał!

Nie dajmy się zwieść wszystkie te interesujące pomysły, jakimi brytyjczyk okrasił swoje teksty, to jedynie oryginalne dekoracje, którymi przybrał kompletnie nieoryginalne fabuły.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Te opowiadania nie są literacko złe, a cztery z nich (W poszukiwaniu Jake’a, Jack, Chowaniec i [najlepsze po Jacku] Lustra) są bardzo dobre. Problem tych tekstów polega na tym, że poza wspomnianymi dekoracjami nie wnoszą one nic oryginalnego. (Jeżeli ktoś nie tego szukał w tym zestawieniu, to może być zadowolony z lektury). Ja nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że czytam opowiadania, które i tak po kilku tygodniach całkowicie zapomnę, które już czytałem tyle razy, że po raz kolejny czytać mi się wcale nie chce.

Kończąc, sparafrazuję słowa Maarcussa z dyskusji pod jego recenzją Maszyny różnicowej: fantastyczne, oryginalne gadżety są w tych opowiadaniach – dla Mieville ważniejsze od treści. Czyli tak jakby nagle wymyślił sobie jakiś fajny świat, albo fajne rekwizyty, a potem szybko dopisał do nich fabułę, aby można było te gadżety sprzedać publiczności.

Nie polecam. Mieville wysmażył bardzo przeciętną książkę, a ja przeciętnych książek nienawidzę bardziej od grafomańskiego kiczu. Z tym drugim jest przynajmniej więcej zabawy.