Co prawda główną nagrodę na horrorsetiwal.pl otrzymało Krzesło diabła, ale muszę przyznać, że dla mnie najlepszym filmem jaki obejrzałem podczas całego festiwalu był właśnie norweski, skromny „Hotel zła”.

W środku zimy piątka przyjaciół wybiera się w opustoszałe tereny Jotunheimen. Nie wiedzą, że z tą okolica związanych jest kilka nieprzyjemnych zdarzeń… Giną ludzie.

Dla Jannicke, Ingunn, Mortena, Eirika i Mikaela to ma być przyjemny weekend połączony ze snowboardingiem, piciem i seksem. Podczas zjazdu ze stoku ma miejsce pewien wypadek, który doprowadza bohaterów w pewne odludne miejsce.

Najfajniejsze w tym filmie jest to, że nie udaje, że jest czymś innym, niż jest w rzeczywistości. Bardzo konwencjonalny slasher o grupie młodych ludzi, którzy muszą walczyć o życie ścigani przez psychopatycznego mordercę. Może nie brzmi zbyt zachęcająco, ale film jednak ma kilka plusów, które powodują, że jest niemal arcydziełem w swoim gatunku.

1. Intro. Mimo, że zrobiony na wzór amerykańskich produkcji, Hotel zła został nakręcony przez Europejczyków, co widać niemal na każdym kroku. Uniknął przez to wszystkich idiotyzmów w stylu: bohaterowie głupsi od worka ziemniaków i nieprawdopodobieństw w stylu zabili go cztery razy, spalili, a on wstał i dalej biega ze stukilowa siekierą. Twórcy, co prawda, odrobili lekcję ze znajomości gatunku. Zwłaszcza na początku, który sprawia wrażenie jednego wielkiego (dodajmy fajnego) cytatu z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Bardzo wyraźnie rysują linie zdarzeń zgodnie ze schematem, że już po pięciu minutach wiadomo kto jaką funkcje w filmie pełni (albo jak kto woli: kto przeżyje, a kto zginie). Nie trzymają się ich jednak kurczowo. Widać sensowny dystans, co sprawia, że ogląda się naprawdę dobrze.

2. Bohaterowie. Zgodnie z wymogami konwencji mamy tutaj grupkę młodych, cieszących się życiem ludzi, którzy trafiają na niebezpieczne pustkowie. Należy przyznać, że aktorstwo jak i same role głównych bohaterów są naprawdę mocną stroną Hotelu zła. Każdy z nich to indywidualny, zwyczajny człowiek ze swoimi marzeniami, problemami i osobowością. Nie ma postaci mających na celu jedynie zapchać obraz ekranu i pełnić rolę zwierzyny prowadzonej na ubój. To co jest częstym błędem amerykańskich filmów, które traktują bohaterów przedmiotowo. Po prostu morderca musi mieć kogo zabijać! Przez co jego ofiary rysowane są grubą kreską na zasadzie popkulturowych stereotypów tak, że aż robi sie niedobrze. Psychologizacja bohaterów sprawiła, że łatwo ich polubić i, co ważniejsze, przejąć się ich losem. Zwłaszcza, że nie jest on taki zupełnie wyssany z palca…

3. Fabuła. Mówiąc, że nie jest wyssany z palca mam na myśli nie to, że film jest oparty na faktach, ale to, że ma w sobie dużą dozę prawdopodobieństwa. Od razu rzuca sie w oczy, że twórcy postarali się uniknąć wszystkich tych przesadnie spektakularnych wątków z piłami mechanicznymi i wymyślnymi torturami czy niekończącymi się scenami ucieczek. Prosta historia opowiedziana w prosty sposób, ale sugestywnie.

4. Atmosfera. Jednak to co chyba najbardziej podoba mi się w tym filmie i co niewątpliwie świadczy o dużej klasie twórców jest brak (mówiąc dostojnie) całego frenetyzmu, który jest wszechobecny we współczesnych produkcjach. W Hotelu zła nie zobaczą Państwo szczegółowo pokazywanych tortur, cięć, zabójstw. Nie twierdzę, że nie ma krwi, ale nie jest ona obecna w przesadnych sposób. ten brak epatowania okrucieństwem zdecydowanie wychodzi filmowi na dobre. bowiem oprócz rewelacyjnie stworzonej atmosfery opustoszenia i pustki (pierwsza część filmu to genialnie poprowadzona gra z widzem związana z wyczekiwaniem na konfrontację z potworem i masakrę). Groza, poczucie osaczenia i niepokój staja się równorzędnymi kategoriami estetycznymi prowadzącymi do emocji. dodam, że do emocji całkiem intensywnych. 😉

Zdecydowanie Naprawdę Bardzo Polecam