To co zawsze zadziwia mnie w horrorach to fakt, że mimo ograniczeń gatunku, które sprowadzają wszystko to mięsa, posoki i strachu, to czasami w tych ramach udaje się opowiedzieć również inne historie… na przykład o zawiedzionej miłości i straconych złudzeniach…

Wiem, wiem… brzmie jak nakręcony fanatyk, który nie dostrzega banalnej prawdy, że odbiorcy i tak sprowadzają wszystko do krwawej rzezi, ale, jak już nie raz starałem się udowodnić na tym blogu, uważny widz z każdej historii będzie w stanie odczytać interesujące przesłanie, bo generalnie każda historia je ma. Czasem jest ono świadomą konstrukcją, czasem to efekt poruszania się tworców w ramach określonej konwencji.

Zresztą baśnie Andersena też są okrutne, a nikt nie odmawia im miejsca wśród innych uznanych arcydzieł literatury.

Dobra, do rzeczy.

Pierwszy odcinek z horrorowej serii Masters of horror powstał na kanwie opowiadania Joe Landsdale’a pod tym samym tytułem. „Incydent na górskiej drodze” opowiada historię młodej kobiety Ellen, która, jadąc w nieznane po opustoszałej trasie, przez chwilę nieuwagi zderza się ze stojącym na poboczu samochodem. Traci przytomność i wtedy po raz pierwszy cofamy się, wraz z jej wspomnieniami, w przeszłość kobiety.

Historia Ellen to historia spełnionej miłości. Najpierw widzimy dziewczynę na randce z przystojnym, całkiem zwyczajnym i sympatycznym mężczyzną. „Wszystko może spotkać każdego. Wszędzie. I o każdej porze” – mówi Bruce. – „Pojąłem to w młodości. Świat to porąbane miejsce. Czasami mam ochotę wszystko rozwalić”. „Zawsze mówisz tak na pierwszej randce?” – pyta rozbawiona Ellen po to, żeby po kilku godzinach znaleźć się z nim sama w uroczym domku na odludziu…

Po przebudzeniu, Ellen odnajduje plamy krwi, które prowadzą do stromego zbocza. Na dole dostrzega zarys czyjejś postaci…

W tym momencie rozpoczyna się jej koszmar… Tylko czy na pewno?

Problem z jednogodzinnymi filmami polega na tym, że jeżeli powie się cokolwiek, to właściwie powie się już wszystko…

Krwawa opowieść Dona Coscarelli ma jednak w sobie wiele ukrytych tajemnic… Subtelna gra z widzem… Ważnym motywem filmu to wzrok… oczy… Przewijają się przez cały film… To dzięki nim możemy się bronić… Możemy dostrzec zło i w odpowiednim momencie uciec…

Na tym właśnie polega wina głównej bohaterki… nie dostrzegła, czającego się na nią zła w porę (dosłownie i w przenośni) i nie zdąrzyła uciec. Teraz będzie musiała stawić mu czoła i ponieść konsekwencję swojej… ślepoty.

„Spodziewaj się niemożliwego. I rób co niespodziewane. Tak możesz uratować życie”.

Film w ciekawy, w każdym razie nie częsty w przypadku horrorów, sposób eksperymentuje z formą, pozwala na to długość odcinka (ok. 50 minut), dodatkowo ciekawa końcówka i te wszystkie retrospekcja sprawiają, że film, mimo całej masy wyświechtanych motywów, ogląda z prawdziwym zainteresowaniem.

Polecam

Masters of horror: Incident on and off mountain road; USA 2005; reż. Don Coscarelli; scen. Don Coscarelli, Stephen Romano; obsada: Bree Turner, Angus Scrimm, Ethan Embry i inni