Ciąg dalszy rozważań nad kondycją współczesnego filmowego horroru s-f.
Dzisiaj będzie o Istocie z 2009 roku. Wpis pełen spojlerów, bo nie mam wyrzutów sumienia z powodu spojlerowania filmów, które są aż tak spektakularnie słabe.
Fabuła filmu koncentruje się na perypetiach dwójki wybitnych naukowców. Żyjący w związku, ambitni Clive i Elsa przedstawieni są jako wyjątkowo zdolni genetycy. Ich praca dla medycznej korporacji polega na syntezowaniu korzystnego dla ludzkiego zdrowia zwierzęcego białka. W celu odkrycia leku na różnorakie choroby łączą ze sobą DNA zwierząt i efektem takiej pracy jest powstanie (a jakże!) nowego gatunku – hybrydy. Stworzona istota wygląda dość odpychająco, jak wielki robak z czułkami. Wytwarza ona płyn, który ma być podstawą do stworzenia rewolucyjnego lekarstwa. Po serii sukcesów zarząd korporacji zleca bohaterom, aby zaprzestali kolejnych eksperymentów z łączeniem DNA i zajęli się wykorzystaniem odkrytego białka do masowej produkcji leków. Korporacji grozi bankructwo, więc wyniki tych badań są dla niej być albo nie być. Niezależni i pewni siebie Clive i Elsa nie zamierzają jednak dostosować się do sytuacji i dalej na własną rękę kontynują swoje badania. (Elsa uważa, że szkoda w tym miejscu zaprzepaścić szansę na odkrycie czegoś wyjątkowo spektakularnego) Jak to tylko w filmach bywa po kilku nieudanych próbach przychodzi natychmiastowy sukces. Połączone geny wyhodowanego wcześniej zwierzątka z genami ludzkimi (dawczynią jest coraz bardziej irytująca Elsa) pozwalają na powołanie do życia nowej, znacznie bardziej zaawansowanej i fascynującej istoty. W tym momencie Clive chce się wycofać i zakończyć eksperyment, Elsa jednak nalega, aby tego nie robić. Tłumaczy to mniej więcej tak: Jeszcze tylko trochę, niech troszeczkę podrośnie, zobaczymy, co wyszło i zakończymy eksperyment. Mężczyzna ulega, choć z nie do końca jasnych powodów. Argumenty Elsy naprawdę nie są przekonywujące, a przecież Clive musiał zdawać sobie sprawę z ekstremalności ich badań. Działali przecież w tajemnicy, projekt jest wątpliwy etycznie. W wyniku niespodziewanego zbiegu wypadków (nowa istota bardzo szybko rośnie, przez co nie udaje się zakończyć eksperymentu w momencie jej płodowego życia) na świat przychodzi tajemnicza Istota.
To co następuje potem to prawdziwa jazda bez trzymanki po różnorakich motywach taniego S-F. Niby wszystko ładnie sfotografowane, dobrzy aktorzy, zacna tematyka, ale staranie się na siłę, aby wytworzyć wrażenie ambitnego filmu na temat etycznych skutków naukowej działalności człowieka przy dość banalnych i prostacko obrazowanych wnioskach daje nie najlepszy efekt. Film męczy infantylnym sileniem się na powagę, patos i dramatyzm. Męczy, bo bohaterowie oraz ich problemy są tak sztuczne, że trudno naprawdę zawierzyć w prezentowaną przez twórców historię. Fabuła poprowadzona jest schematycznie i w tym nie byłoby nic złego, ale już próba wmówienia widzom, że uczestniczą w seansie ambitnego kina jest już, moim zdaniem, nie do wybaczenia. Bo Splice nie jest ambitnym kinem z przesłaniem, tylko zwykłą multipleksową rozrywką. Nikt najwyraźniej nie uprzedził tworców, że jak ma być ambitnie, to trzeba pamiętać o kilku ważnych kwestiach, o których twórcy kina stricte rozrywkowego mogą zapomnieć.
A zatem za co nie lubimy Splice:
Psychologia i motywacja głównych bohaterów. Już dawno nie widziałem w kinie tak dziwacznie posklejanych postaci. Clive i Elsa są parą niby spełnioną. Łączą ich wspólne pasje, praca i miłość, ale coś nie gra. On by chciał dziecka, ona niekoniecznie, ale może jednak trochę tak..; ona działa impulsywnie, on niby racjonalnie, ale zbyt wiele jego zachowań jest nieprzemyślanych i zwyczajnie głupich; niby całkowicie brak pomiędzy nimi komunikacji, ale z jakiegoś powodu Clive spełnie wszystkie – najbardziej absurdalne – pomysły Elsy. Co dziwniejsze: Elsa jest niby wybitnym naukowcem, ale zachowuje się tak nieracjonalnie, głupio i histerycznie, że ucieleśnia wiekszość negatywnych stereotypów o kobietach. Ja bym się obraził, gdybym był kobietą-naukowcem. Nie lepiej zresztą prezentuje się Clive.
Naprawdę trudno uwierzyć w ich profesjonalizm jako naukowców, ba, prawie geniuszy (wyhodowanie nowego gatunku raz, wyhodowanie nowego gatunku dwa), bo poza początkiem filmu, absolutnie tego nie potwierdzają swoim zachowaniem. Na przykład ani oni, ani zespół naukowców, który prowadzą nie zorientował się, że obiekt ich badań (pierwszy stworek) w pewnym momencie zmienił płeć. Narażają się tym samym na wielką porażkę podczas bardzo ważnej konferencji prasowej. Zamiast kopulującej pary, do mediów dostał się pokaz śmiertelnej walki dwójki samców. Zakończony spektakularnym wybuchem krwi, mięsa i szkła. Można sobie oczywiście gdybać, dlaczego tylko jeden zmienił płeć, a drugi nie?
Clive i Elsa niespecjalnie przejmują się swoją porażką i nie poczuwają się do winy. Nadal zachowują się infantylnie, baaardzo, bardzo nieodpowiedzialnie i niedojrzale, arogancko i niezbyt konsekwentnie. Właściwie trudno jest zrozumieć dlaczego tak im zależało na połaczeniu DNA człowieka z DNA zwierząt, bo ja nie dostrzegłem w ich postawie nic z pasji Frankensteina. Bliżej im do małego dziecka, które cieszy się na nową zabawkę.
A zabawką jest Dren.
Dren – tak właśnie został nazwany nowy byt o żeńskiej płci – łączy w sobie elementy różnych zwierząt i zadziwiającą zdolność szybkiego dorastania. Trudno wytłumaczyć ten pomysł na ekspresowy rozwój Dren inaczej niż tym, że twórcą zależało na zmieszczeniu w 2 godzinnym filmie jak największej ilości wątków. Trochę to przeszkadza wymuszoną sztucznością, ale to pójscie na łatwiznę można im jeszcze wybaczyć. Cała reszta jest już tak przesadzona, że z poważnym s-f niewiele ma wspólnego. Bo wraz z biegiem zdarzeń okazuje się, że Dren kryje w sobie całą masę niespodzianek i niczym scyzoryk, co jakiś czas, ujawnia swoje kolejne funkcje. A to potrafi skakać wysoko niczym spiderman, a to oddychać pod wodą, a to wreszcie latać; jest emocjonalnie rozwinięta, inteligentna i zdolna do wszelkich ludzkich odruchów. Nie potrafi jedynie mówić, ale też… do czasu (o tym później). W tym wszystkim jest więc Dren, jako efekt wyobraźni fantastów, bytem dość prostackim i topornym. Połączenie, zwłaszcza w tak prostacki sposób, poszczególnych cech zwierzęcych i ludzkich jest przecież zabiegiem banalnym i chyba na początku XXI wieku możemy oczekiwać większej kreatywności.
Chociaż z drugiej strony może zarzut o brak kreatywności nie jest najlepszy w stosunku do twórców Splice. Trzeba jej trochę jednak mieć, aby wymyslić taki finał tego filmu. A więc po kolei:
Po nieudanej konferencji prasowej Clive i Elsa tracą uprzywilejowany status w centrum badawczym, przez co muszą się ewakuować wraz ze swoim sekretnym obiektem. Dorosłą już Dren wynoszą zatem w kartonie (!) na pobliską, należącą do Elsy, farmę i tam zaadaptowują dla niej podniszczony barak. Szybko dochodzi do większych spięć, Dren dorasta, zaczyna uwodzić Clive’a, Clive jej ulega (!) Elsa próbuje zabić Dren. Ten nieregularny stosunek emocjonalny Elsy do Dren jest doprawdy przedziwny. Kobieta miota się pomiędzy miłością, a sadyzmem, co w żaden sposób nie jest umotywowane. Stosunek ich obojga do Dren podlega ciągłemu falowaniu. Raz traktują ją jak dziecko, raz jak obiekt doświadczalny, raz jak człowieka, a raz jak zwierzę. Szczytem kiczu jest moment, w którym Dren wyrastają skrzydła, a Clive, aby ją powstrzymać przed odlotem, wyznaje jej ich rodzicielską miłość. To było jeszcze przed tym, zanim zdecydował się uprawiać z nią seks! Tego zresztą nie będę już komentował. Był to zabieg tani, nieprawdopodobny i nieumotywowany w scenariuszu. Szybko zresztą został pokonany przez samą końcówkę filmu, w której to Dren zmienia płeć, staje się agresywnym samcem, zabija Clive’a i gwałci Elsę. A na końcu sam/sama zostaje zabity/zabita. Dlatego przy tym braku kreatywności się zastanawiam, bo aby wymyślić fabułę, w której laboratoryjnie wytworzony mutant zmienia płeć i gwałci swojego stwórcę, trzeba jednak popisać się pewną dozą kreatywności. Dodam jeszcze, że chociaż żeńska Dren przez cały film nie potrafiła nauczyć się mówić, to jej męska wersja już po kilku chwilach istnienia nie ma problemu z wypowiedzeniem kwestii: Chcę być w tobie. Ten film wręcz się doprasza o feministyczną interpretację. I psychoanalityczną też (matka-macocha, kompleks Elektry).
Splice przegrywa więc nie tylko na płaszczyźnie prawdopodobieństwa naukowego (zmieniająca płeć, super-funkcjonalna Dren, brak prawdziwości interakcji pomiędzy Dren i jej stwórcami, brak prawdziwości interakcji pomiędzy Dren a światem zewnętrznym), prawdopodobieństwa psychologicznego (Clive uwiedziony przez Dren, niekonsekwencją Elsy, brak motywacji bohaterów i ich manifestacyjnie nieetyczne zachowania) oraz brak prawdopodobieństwa w ogóle (całe zakończenie, udane wychodowanie, wychowywanie i wreszcie uprowadzenie w tajemnicy nowego dość hałaśliwego i dużego stworzenia), ale co gorsza przegrywa jako kino eleganckie, takie ambitne s-f z klasą. Ta cała tandeta poszczególnych zagrań fabularnych, obrzydliwości, efekciarskich rozwiązań skutecznie odstręczają od tego filmu, który jawi się jako ekstremalnie niesmaczne dzieło, które przez swoje niedociągnięcia, uproszczenia i miałkość ani na moment nie zbliża się do planowego tematu: etyki w dziedzinie eksperymentów naukowych.