Nie tak dawno temu znowu reklamowałem wydawany przez replikę, zbiór opowiadań amerykańskiego pisarza, Morta Castle. Dzisiaj ciąg dalszy moich przygód z prozaikiem. Tym razem w postaci recenzji: Obcych.

Obcy to powieść odwołująca się do stworzonego w latach 50′ amerykańskiego mitu o ukrytej wizycie, nieprzychylnie nastawionych do naszej rasy, obcych na Ziemię. W czasach zimnej wojny powstawało wiele filmów wykorzystujących lęk przed ingerencją nieznanej, potężnej siły w naszą ludzką cywilizację.

W bardzo dobrej powieści Morta Castle obcy ukrywają się wśród nas. Na swój sposób przypominają postacie z Inwazji łowców ciał… idealni kopiści. O ile jednak w oryginale z lat 50′ obcy jedynie wypełniają ludzką powłokę, wysysając z niej wszystkie ludzkie odruchy: uczucia, Mort Castle dołączył do tego motywu jeszcze jeden element, charakterystyczny bardziej dla kultury lat 90′, lęk przed drugim człowiekiem. W jego wizji obcy są to genialni szpiedzy, imitatorzy cywilizacji człowieka o psychopatycznej naturze. Im nie zależy na tym aby zdobyć władzę, ale aby móc, zgodnie ze swoją naturą zabijać.

Oś fabularna kształtuje się następująco:

Beth i Michael są idealnym małżeństwem.

Prawdziwa meterializacja amerykańskiego snu o szczęściu. Piękny dom na przedmieściach; powszechny szacunek i urocze córeczki. Problem polega na tym, że cały ten świat jest tylko złudzeniem, bowiem Michael pod powłoką opiekuńczego męża i ojca ukrywa tkwiącą w nim bestię. Michael to obcy, którego jedynym marzeniem jest niszczenie i likwidacja członków słabego i obrzydliwego gatunku jakimi są w mniemaniu jego i jego współbraci, ludzie. W rzeczywistości marzy jedynie o chwili, gdy będzie mógł zedrzeć z siebie tę wymyśloną, sztuczną powłokę i widząc przerażenie w oczach najbliższych pozabijać ich wszystkich. Aby jednak to się stało musi nadejść legendarny „czas obcych”. O tym że wkrótce nadejdzie zapewniają go jego wspólnicy. W międzyczasie więc musi się ukrywać, zaspokajając swój głód krwi w skrytobójczych akcjach, kiedy to z pełną brutalnością pozbawia życia bardziej lub mniej przypadkowe osoby.

O jego podwójnym życiu naturalnie nie ma pojęcia kochająca żona, Beth, która mimo szczęścia czuje się nieco niespełniona w roli idealnej pani domu i marzy o powrocie na przerwane studia.

To właśnie sytuacja Beth i jej powolne uwalnianie swoich wątpliwości będzie osią fabularną powieści. Dodajmy wątpliwości materializujących się w oparach jej lęków o własne zdrowie psychiczne. Pomysł na rozegranie tego wątku Mort Castle miał podobny, jak Ira Levin w swojej sztandarowej powieści Dziecko Rosemary. Podobnie jak w przypadku bohaterki tamtej historii, opowieść Castle skupia się na wątpliwościach i lękach kobiety: żony, matki i powolnym odsączaniu prawdy od fałszu, złudzeń od rzeczywistości, co nadaje opowieści ciekawszy wymiar. Strach przed tym, że najbliższe nam osoby są obce i groźne miesza się ze strachem o własną poczytalność i rozsądek. Powieść nie epatuje grozą (chociaż pojawiają się dosyć sugestywne i bezkompromisowe opisy morderstw), najbardziej hipnotyzuje nastrojem wyczekiwania na rozwój wypadków… wyczekiwaniem na katastrofę i na to czy bohaterce uda się jej uniknąć.

W Polsce wydaje się, że amerykański horror to głównie King i Masterton. Nic bardziej niesprawiedliwego. Pisałem już o moim jak najbardziej pozytywnym odbiorze powieści Dom, o świetnych niestandardowych horrorach Kathie Koja. Teraz do tej grupy warto dopisać nazwisko Morta Castle. Na razie czytam Pokój do wynajęcia, ale jak tylko go skończę sięgnę po kolejny, czekający na mojej półce tytuł tego pisarza: Księżyc na wodzie.

A na koniec coś zupełnie nie w horrorowym klimacie, ale warte przesłuchania