Generalnie nie lubię Zysku, bo nie chcą mi wysyłać egzemplarzy recenzenckich, ale że pewnie i tak bym nie miał czasu ich czytać, więc nie ma co się roztkliwiać. Zwłaszcza, że od dawna nie bawiłem się w zapowiedzi na blogu.

Właśnie znalazłem w księgarni taką książkę:

i być może bym ja ominął, bo coś tam, ale zaciekawił mnie slogan na okładce i… i bardzo przypadł mi do gustu. William Gibson (ten od Maszyny…) o Ponurym Piaskunie podobno powiedział tak:

„Najlepszy film klasy B, jaki w życiu czytałem. To tak jakby oglądać film Sergia Leone i Clive’a Barkera według scenariusza Jima Thompsona i S. Claya Wilsona – to film noir, spaghetti western i postapokalipsa w jednym. Są tu walki na magię, strzelby, artefakty okultystyczne, a nawet ułamaną rączkę od przepychaczki. Sam miód”.

Ja wiem, że takim rzeczom z okładki się nie wierzy, ale jeżeli ktoś chce mnie kupić, to niech gada właśnie takie rzeczy. Zwłaszcza, że jestem w fazie wzmożonego konsumowania kiczu, o czym w niedzielę prawić będę (Da Bóg!) i w trakcie lektury niemalże barokowego pod tym względem Ognistego robaka Watsona. Dodatkowo zachęca ociekające testosteronem zdjęcie autora na skrzydełku książki. Moim zdaniem wygrywa w konkurencji na ociekające testosteronem zdjęcia autorów. Więc być może się zdecyduję.

Na marginesie można się w ogóle zastanowić, co o teorii kiczu mówi ten krótki tekst Gibsona. A mówi on mianowicie, że kiczowaty jest Barker (Ciekawe, co Barker na to?), film noir, postapokalipsa, magia, strzelby i artefakty okultystyczne. Generalnie źle to wróży literaturze popularnej.

Albo dobrze. Bo właściwie Gibson nie powiedział, że to źle być „filmem klasy B”. Właściwie powiedział coś dokładnie odwrotnego. Że to dobrze. Niby nic nowego po Tarantino, ale Tarantino to zły przykład, bo Tarantino jest fałszywy. On się w kicz tylko bawi i go udaje. A to nie jest to samo. Ale nie powinienem tak pisać, że lubię kicz, bo się przyznam do niszowości (nie z powodu lubienia, ale przyznawania do tego), a ja wolałbym, żeby horror się zrobił meinstreamowy. Jeżeli słuszne są wszystkie marksistowsko-psychoanalityczne interpretacje gatunku, to meinstreamowość horroru zrobiłaby dobrze światu. A ten krótki wpis Gibsona właściwie systematyzuje kiczowatość i tandetność w popkulturze. Przynajmniej w pewnym sensie. Albo takie mam bogobojne życzenie. Na jedno wychodzi.

Taki właśnie jest morał tej zapowiedzi.