W mega skrócie można powiedzieć, że Rise: blood hunter to taka feministyczna wersja Blade: wieczny łowca. I właściwie byłoby to prawdą, gdyby nie fakt, że Lucy Liu nie zasługuje aż na takie zaszufladkowanie.

Rise to kolejny film o wampirach we współczesności.

Sadie Blake, ambitna dziennikarka, natrafia na ślad tajemniczej sekty.

Wkrótce jej młoda informatorka zostaje odnaleziona martwa z okrutnie zmasakrowanym ciałem.

Sadie trafia na ślad, prowadzący do wampirycznych zabójców.

Wampiryczni zabójcy trafiają na ślad Sadie…

i Sadie budzi się w kostnicy.

Tak właśnie zaczyna się film. Potem jest cała plejada znanych motywów spod znaku zemsty: dużo krwi, sarkastycznych dialogów, ucieczek i gonitw. Normalnie. Film ma ten plus, że jest zabawny, akcja nie wlecze się i ogląda się go zupełnie przyjemnie. Lucy Liu, piękna Azjatka, którą można byo do tej pory podziwiać w Aniołkach Charliego naprawdę nieźle radzi sobię z dosyć trudną (nieco idiotyczną) rolą dobrej, nieszczęśliwj wampirzycy.

Film w żaden sposób nie odbiega od schematów, ale realizuje je całkiem sprawnie. Reżyser, Sebastian Gutierrez, Wenezuelczyk ma na swoim koncie inne horrorowe produkcie: Gothice (jako scenarzysta) czy Syrenę (jako reżyser i scenarzysta) a także amerykańską wersję hongkońskiego „The Eye” („Jian Gui”)

Trudno ten film skomentować, bo właściwie jest całkiem okey, ale bez szczególnych fajerwerków. O jedno… (dla niektórych) Nie jest straszny.